„Jest temat” – rozmowa Agaty Szczęśniak z dr. Tomaszem Makarewiczem

przez Tomasz Makarewicz

W Radiu TOK FM, w audycji „Jest temat” Agata Szczęśniak rozmawia naszym ekspertem z dr. Tomaszem Makarewiczem. Punktem wyjścia jest gwałtowny spadek notowań prezydenta USA Donalda Trumpa, od przyczyn gospodarczych i kontrowersyjnej „wielkiej ustawy” podatkowej, po chaotyczną politykę celną, cięcia w opiece zdrowotnej i serię skandali. Czy międzynarodowa aktywność Trumpa może przykryć narastające problemy wewnętrzne?

Agata Szczęśniak: To jest audycja „Jest temat”. Donald Trump spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim oraz z liderami państw europejskich. Celem tej ofensywy dyplomatycznej miało być przybliżenie zakończenia wojny w Ukrainie. Tego samego dnia agencja Reuters opublikowała sondaż Ipsos dotyczący poparcia dla Donalda Trumpa i oceny sposobu, w jaki zarządza Stanami Zjednoczonymi. Według badania poparcie dla Trumpa jest dziś najniższe w jego kadencji, zaledwie 40 procent. Sondaż był prowadzony przez sześć dni, a więc obejmował zarówno okres przed spotkaniami prezydenta, jak i czas, kiedy wiadomo już było, że angażuje się on w rozmowy dotyczące zakończenia wojny, również w kontekście kontaktów z Władimirem Putinem. To nie pierwszy taki sondaż, podobne wyniki widzimy od jakiegoś czasu, a poparcie albo spada, albo utrzymuje się na niskim poziomie.

gospodarka, migracja, dyplomacja

Reuters zauważył, że badanie przeprowadzono w momencie, gdy nowe dane gospodarcze sygnalizowały oznaki osłabienia rynku pracy w USA. Równolegle administracja prowadziła szeroko zakrojoną akcję przeciwko imigrantom, a jednocześnie intensywnie działała dyplomatycznie na rzecz zakończenia wojny Rosji z Ukrainą. Być może więc to, co obserwujemy w ostatnich dniach, ta intensywna aktywność Trumpa ma wymiar przede wszystkim wewnętrzny: chodzi o osiągnięcie sukcesu, który mógłby poprawić notowania. Z drugiej strony może rozmowy z Putinem i Zełenskim wcale nie przekładają się na sondaże?

Sondaże i wskaźnik „netto” poparcia

Zacznijmy od komentarza do najnowszych wyników. Jak Pan je czyta?

Tomasz Makarewicz: Krótko i wprost to są bardzo złe sondaże dla prezydenta Trumpa. Amerykanie lubią operować wskaźnikiem „netto”, czyli różnicą między odsetkiem ocen pozytywnych i negatywnych wobec prezydenta. Dziś widać dominację ocen negatywnych. Około 55 procent badanych ocenia prezydenta źle, przy mniej więcej 40 procentach ocen pozytywnych. Niektóre badania schodzą jeszcze niżej, do 37 procent poparcia. To oznacza, że Trump jest około piętnaście punktów procentowych „pod wodą”. Dla kontekstu Joe Biden na tym samym etapie swojej kadencji, dokładnie cztery lata wcześniej miał mniej więcej tyle samo zwolenników co przeciwników, czyli bilans bliski zera. Barack Obama miał w tym momencie przewagę ocen pozytywnych. Najbliższe porównanie dla obecnej sytuacji to… sam Trump w pierwszej kadencji: również kilkanaście punktów na minusie.

I to jest bolesne także dlatego, że historycznie w USA działa mechanizm „miodowego miesiąca”. Początek kadencji bywa okresem względnego zaufania. Prezydent może więcej, opinia publiczna daje mu kredyt. Potem notowania częściej spadają niż rosną. Odrabianie dużych strat jest trudne. Widzieliśmy to u Bidena, co przełożyło się także na słabe wyniki wiceprezydentki Kamali Harris pod koniec poprzedniej administracji. W tym sensie dla Trumpa to zła wróżba na kolejne miesiące.

kalendarz wyborczy i ryzyko dla Kongresu

AS: W tle kalendarz wyborczy. W USA jest on nieubłagany.

TM: Tak, Stany Zjednoczone żyją w trybie permanentnej kampanii. Wszyscy już dziś myślą o wyborach środka kadencji tj. midtermach, które czekają nas w listopadzie 2026 roku. Dla prezydenta realnym zagrożeniem jest utrata co najmniej jednej izby Kongresu. A bez większości w Kongresie wdrażanie jakichkolwiek ambitniejszych planów staje się bardzo trudne.

AS: Mówimy na razie o danych ogólnych, ale socjolodzy patrzą też na segmenty elektoratu. W najnowszych badaniach widać, że spadki występują nie tylko u Demokratów, lecz także wśród Republikanów i niezależnych. Cytuję sondaż Pew Research z początku sierpnia: zaledwie 55 procent Republikanów deklarowało poparcie dla działań Trumpa i wiarę, że jego administracja poprawi życie Amerykanów. To dramatyczny spadek względem początku kadencji, gdy poparcie wewnątrz partii było niemal jednogłośne.

TM: To kluczowa obserwacja. Demokraci prawie zawsze głosują na Demokratów, a Republikanie na Republikanów. O wyniku przesądzają dwie rzeczy: mobilizacja własnego elektoratu oraz postawa wyborców niezależnych. Kamala Harris przegrała m.in. dlatego, że część wyborców Bidena została w domu. A wśród niezależnych Trump dziś traci. To w Białym Domu wiedzą i próbują reagować. Problem w tym, że czynników pogarszających notowania jest wiele, a trend bywa inercyjny. Od początku tej kadencji uderza chaos: codziennie inny przekaz, inny akcent, inna wersja planów. Weźmy choćby politykę handlową, długo trwało, zanim w ogóle wiadomo było, jak mają wyglądać docelowe cła. Z kanadyjskimi i meksykańskimi partnerami rozmowy toczyły się miesiącami, z Chinami podobnie. Dla opinii publicznej wyglądało to jak administracja, która nie panuje nad własnym harmonogramem.

obietnice kontra rzeczywistość: gospodarka i trzy poziomy polityki

AS: Porozmawiajmy o przyczynach. Trump obiecał złoty wiek: poprawę codziennego życia, więcej pieniędzy w kieszeniach, dominację amerykańskiej gospodarki. Co poszło nie tak?

TM: Część diagnoz Trumpa trafia w społeczne emocje: deindustrializacja, utrata dobrych miejsc pracy, napięcia wokół migracji, przekonanie, że trzeba doprowadzić do końca wojnę w Ukrainie. Ale świadomość problemu nie jest równoznaczna z kompetencją jego rozwiązania. W gospodarce mamy trzy poziomy: wielką ustawę budżetowo‑podatkową, tę określaną w przekazie jako jedna wielka, piękna ustawa, politykę celną, żmudną codzienną pracę administracji, która decyduje o tym, czy państwo działa sprawnie, czy się zacina.

Na żadnym z tych poziomów nie widzimy spełnienia obietnic. Polityka celna długo była niespójna, a już w danych widać impuls inflacyjny. W lipcowych odczytach inflacji konsumenckiej CPI poziom pozostawał jeszcze umiarkowany, ale mocno wzrósł wskaźnik cen producenckich PPI. To oznacza, że firmy absorbują wyższe koszty. Na razie nie przerzucając ich na klientów lecz zrobią to wcześniej czy później. A gdy to nastąpi, inflacja przyspieszy. Dla Trumpa to wyjątkowo niewygodne. Wysoka inflacja była jednym z głównych argumentów przeciw Bidenowi. To też tłumaczy jego ataki na Rezerwę Federalną Fed, obawiając się inflacji, nie spieszy się z obniżkami stóp, co spowalnia wzrost gospodarczy.

Druga kwestia to wspomniana wielka, piękna ustawa budżetowa. W istocie to powtórka cięć podatkowych z 2017 roku. Tamte miały wygasnąć w 2026 r., więc obecnie zostały przedłużone i w części pogłębione. Co ważne, konstrukcja zmian jest wyraźnie degresywna tj. w dolnych 30 procentach rozkładu dochodów , czyli w trzech najniższych decylach część podatników traci, bo likwidowane są niektóre ulgi i dopłaty (na przykład elementy wsparcia żywnościowego czy zdrowotnego). Zyski rosną wraz z dochodem, a ponad połowa korzyści idzie do górnych 10 procent, zwłaszcza do 1 procenta najlepiej zarabiających. W badaniach opinii publicznej ta ustawa miała około 20 punktów „pod wodą”: znacząco więcej przeciwników niż zwolenników.

skutki i koszty fiskalne: gdzie szukano oszczędności

AS: Czy Amerykanie odczuwają już skutki? Czy na razie to raczej świadomość po lekturze analiz i komentarzy, że skutki będą dla wielu negatywne?

TM: Pełny efekt rozłoży się na dekadę. Ustawa jest skonstruowana na dziesięć lat, więc oczywiście nie wszystko widać od razu. Po pierwsze, komentatorzy dość jasno wyłożyli jej logikę. Po drugie, pierwsze konsekwencje już się pojawiają. Same cięcia podatków to koszt rzędu 4,5 biliona dolarów w dziesięć lat. Mniej więcej 15 procent obecnego PKB, czyli około 1,5 punktu procentowego PKB rocznie. Republikanie od dawna deklarują przywiązanie do dyscypliny fiskalnej, więc przed wyborami słyszeliśmy zapewnienia, że administracja Bidena była rozrzutna i nieskuteczna, a w państwowych strukturach wycieka mnóstwo pieniędzy. Elon Musk i jego zespół stworzony do uszczelnienia mieli wejść i znaleźć gigantyczne oszczędności.

Tyle że one się nie znalazły. Realny efekt to kilkadziesiąt miliardów. Po cięciach etatów i likwidacji mniej istotnych programów. Nie dlatego, że nikt nie próbował, ale dlatego, że amerykańską administrację federalną kroi się od dekad. Tam naprawdę nie było rekordowej skali marnotrawstwa, którą obiecywano znaleźć. Skoro więc nie dało się wyciąć setek miliardów w aparacie państwa, sięgnięto po wydatki społeczne. Przede wszystkim Medicaid (opieka zdrowotna dla osób o niskich dochodach), ale też program SNAP (bony żywnościowe) i inne instrumenty wsparcia. Szacunki, które krążą w debacie, mówią o kilkunastu milionach osób wypchniętych poza system opieki zdrowotnej. Dokładna liczba zależy od metodologii, ale rząd wielkości jest podobny. Konsekwencją będą tysiące nadmiarowych zgonów rocznie. Najmocniej ucierpią regiony biedniejsze, wiejskie, często bastiony wyborcze Republikanów, gdzie szpitale funkcjonują dzięki finansowaniu publicznemu i kontraktom związanym z Medicaid.

AS: W sferze edukacji wyższej, co z kredytami studenckimi? Administracja Bidena próbowała ulżyć osobom oszukanym przez pseudo‑uczelnie. Część decyzji została cofnięta.

TM: Tak. Mamy w USA system, w którym większość uczelni jest prywatna, a czesne wysokie. Dominują kredyty studenckie, w ponad 90 procentach gwarantowane przez państwo. Biden próbował rozwiązać najbardziej palące kwestie m.in. umorzyć spłaty ludziom, których naciągnięto w wydmuszkowych szkołach oferujących bezwartościowe dyplomy. Te ulgi zostały w niemałej części odkręcone. To dobry przykład, jak pewne grupy już raz poszkodowane dziś znów dostają po kieszeni.

AS: A co z symbolicznie najgłośniejszą obietnicą, odbudową przemysłu? Pamiętam dzień, kiedy prezydent ogłaszał ostrzejsze cła i wokół niego stali pracownicy z zamkniętych fabryk Detroit. Czy po pół roku widać choćby początek realizacji tej obietnicy?

TM: Niestety nie. Cła wprowadzano bardzo szeroko, obejmując nie tylko gotowe samochody, ale i komponenty. W praktyce podnosiło to koszty na każdym etapie produkcji. Warto pamiętać, że łańcuchy dostaw motoryzacji w Ameryce Północnej wielokrotnie przekraczają granicę USA–Kanada. Samochód potrafi jechać tam i z powrotem. Najpierw podzespoły po stronie amerykańskiej, potem montaż w Kanadzie, potem znowu USA i tak kilka razy. Jeżeli na każdym etapie dokładamy cło, to finalny produkt drożeje dramatycznie. Efekt? Zamknięcia zakładów także po amerykańskiej stronie. Przykładowo, koncern Stellantis ogłaszał redukcje i zamknięcia, bo łańcuch stał się nieopłacalny. To ilustracja polityki celnej, która przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.

sprawność państwa i ideologia wysuszenia federacji

AS: W przekazie wyborczym słyszeliśmy, że państwo będzie działać lepiej. Co widać w praktyce?

TM: W praktyce widzimy raczej intencję wysuszenia państwa federalnego. Ideologia skrzydła konserwatywnego, które stoi za Trumpem, brzmi mniej więcej tak: jeżeli poszczególne stany chcą mieć bardziej rozbudowane regulacje to proszę bardzo, ale federacja nie powinna się wtrącać. To podejście widać na wielu poziomach. Od doboru kadr po konkretne decyzje finansowe. Dla przykładu w obszarze ochrony zdrowia i nauki na czele ważnych instytucji stawiano ludzi o poglądach skrajnych, podatnych na teorie spiskowe. W efekcie ograniczano finansowanie niektórych dziedzin badań również tych, które w ostatnich latach przyniosły największe nadzieje, jak technologie mRNA w onkologii. Tego nie widać od razu, ale za dekadę/dwie może się okazać, że przegapiliśmy przełom, który mógł uratować życie setkom tysięcy pacjentów.

AS: To ważny punkt. Są koszty, których nie da się pokazać na wykresie tu i teraz. Brak nowych terapii onkologicznych za 10 lat nie da się łatwo powiązać z dzisiejszą decyzją o cięciu grantów, a jednak związek przyczynowy istnieje.

TM: Dokładnie. I takie ciche koszty kumulują się także w obszarze obsługi obywateli. Państwo, które nie inwestuje w sprawną administrację. W dostępność usług publicznych, w ich przejrzystość. Staje się po prostu nieprzyjazne. Każdy, kto musiał godzinami przebijać się przez infolinię czy formularze, wie, o czym mówię. Jeżeli dziś oszczędzimy na urzędnikach i systemach, jutro zapłacimy w postaci zniechęcenia, mniejszej ściągalności podatków, gorszych wyników zdrowotnych czy edukacyjnych. I to również uderza w notowania.

polityka społeczna: restrykcje w Medicaid

AS: Wróćmy na chwilę do polityki społecznej. W przestrzeni publicznej głośne były relacje o restrykcjach w Medicaid, np. wprowadzaniu wymogów pracy dla opiekunów.

TM: Tak, jednym z głośniej dyskutowanych rozwiązań było uzależnienie prawa do świadczeń od spełnienia wymogu pracy, powiedzmy 40 godzin tygodniowo. Także w przypadkach, gdy do tej pory wyjątek przysługiwał opiekunom dzieci z ciężkimi chorobami czy niepełnosprawnościami. Dodatkowo zmodyfikowano część kryteriów wiekowych, co w praktyce oznacza, że w niejednym gospodarstwie opiekun stanie przed wyborem: pójść do pracy albo stracić dofinansowanie do leczenia dziecka. Tego rodzaju decyzje wzbudzają ogromne emocje i nie bez powodu. Po pierwsze, to uderzenie w grupy najsłabsze. Po drugie, to krótkowzroczność fiskalna. Brak opieki prewencyjnej niemal zawsze kosztuje więcej w dłuższym okresie.

AS: Zatrzymajmy się jeszcze przy konsekwencjach dla prowincji. W Polsce często myślimy o USA przez pryzmat wielkich miast, a tymczasem cięcia najmocniej uderzają w tereny wiejskie.

TM: Zgadza się. System ochrony zdrowia w USA jest patchworkowy. W biedniejszych hrabstwach to, czy szpital istnieje, często zależy od strumieni publicznych w tym od kontraktów Medicaid. Jeżeli te strumienie wysychają, szpital ma dwie opcje: okroić świadczenia lub zamknąć się. Zamknięcie jednego szpitala powoduje kaskadę problemów: większe odległości do świadczeń, przeciążenie ośrodków w sąsiednich powiatach, wzrost śmiertelności przy zdarzeniach nagłych (zawał, udar, wypadki). To nie są abstrakcje, badania z ostatnich lat wielokrotnie to pokazywały. I tu wracamy do polityki, mówimy o regionach, które w dużej mierze głosowały na Trumpa, licząc na poprawę, a dostają pogorszenie dostępności usług.

AS: Wróćmy do wątku komunikacyjnego. Mówi Pan o chaosie i częstych zmianach narracji. Czy to paradoksalnie nie jest też mechanizm obronny? Kolejny temat przykrywa poprzedni.

teflon Trumpa

TM: W jakimś sensie tak. To, co niektórzy nazywają teflonem Trumpa, polega m.in. na tym, że skandale i kontrowersje wybuchają tak często, iż poprzednie szybko znikają z radaru. W normalnej administracji jeden poważny skandal potrafi zdefiniować całą kadencję i zmieść poparcie. U Trumpa często jest tak, że po tygodniu wszyscy żyją już następną historią. To bywa dla niego zbawienne w krótkim terminie, ale w obliczu realnego kryzysu np. epidemii, załamania gospodarczego, konfliktu zbrojnego, chaos organizacyjny staje się zabójczy. Przerabialiśmy to w pandemii COVID‑19. Nagłe, gigantyczne bezrobocie, zamieszki, napięcia. Jeśli dziś dojdzie do kolejnego silnego wstrząsu, a dane z rynku pracy były ostatnio słabsze, to teflon może nie wystarczyć.

polityka vs. ekonomia

AS: Zanim przejdziemy do sprawy Epsteina, dopytam o Fed i stopy procentowe. Prezydent często atakuje Rezerwę Federalną. Czy to działa na jego korzyść?

TM: Politycznie może mobilizować część elektoratu. Ekonomicznie raczej szkodzi. Fed ma mandat do walki z inflacją i stabilizowania gospodarki. Próby wywierania nacisku publicznymi połajankami sprawiają wrażenie, że administracja szuka winnych na zewnątrz, a nie panuje nad własną polityką. Inwestorzy nie lubią takiego szumu. Rośnie premia za ryzyko, co samo w sobie podnosi koszty finansowania.

afera Jeffreya Epsteina i podwójne standardy

AS: Przejdźmy do sprawy, która mocno poruszyła opinię publiczną – afera Jeffreya Epsteina. Trump zareagował ostrym wpisem. Pisał, że to „nowe oszustwo”, oskarżał „szalone media” i Demokratów. Skąd ta gwałtowność?

TM: Po pierwsze, to styl. Długie, emocjonalne tyrady są znakiem rozpoznawczym prezydenta, a jego wyborcy są do tego przyzwyczajeni. Po drugie, afera jest politycznie niebezpieczna, bo uderza ponad podziałami partyjnymi. Na liście ludzi, którzy w przeszłości bywali w orbicie Epsteina, są nazwiska z obu stron: Donald Trump, Bill Clinton, książę Andrzej, Bill Gates, znane postaci świata polityki i biznesu. Oczywiście natychmiast pojawiają się spekulacje, kto co wiedział i w czym uczestniczył. W szumie łatwo zgubić istotę sprawy. Amerykańskie państwo często działa na dwa tryby. Dla zwykłych twarde i bezlitosne, dla elit miękkie i ugodowe. Bogatych stać na najlepsze kancelarie, na przeciąganie spraw. Biedni biorą ugody, bo nie stać ich na proces i ryzyko wysokiego wyroku. Trump jest symbolem tych podwójnych standardów. Od uniwersytetu po zawyżanie aktywów w rozmowach z bankami.

W przypadku Epsteina pamiętajmy, że to nie jest historia znikąd. On już wcześniej miał wyrok za przestępstwa seksualne. Ówczesna kara była rażąco łagodna, zezwalano mu nawet wychodzić do pracy, a jednocześnie pojawiały się podejrzenia, że w tym czasie kontynuował przestępczą działalność. To wszystko buduje obraz państwa, które wobec wpływowych bywa pobłażliwe. Gdy taka sprawa wraca na czołówki, wyborcy, również republikańscy, zadają sobie pytanie: czy o to chodziło, gdy głosowali na pogromcę elit?

AS: Wątek dwupoziomowego państwa był zresztą częścią siły Trumpa w 2016 roku. „Znam ich, płaciłem im, wywrócę ten układ”.

TM: Dokładnie. I to jest ironia losu. Opowieść o skorumpowanym establishmentcie wyniosła go do władzy, a dziś wraca przeciwko niemu, bo ludzie widzą, że w praktyce niewiele się zmieniło, a w niektórych obszarach podwójne standardy tylko się utrwaliły.

ścieżka ocalenia

AS: Dobrze, zamknijmy klamrą całość rozmowy. Czy aktywność międzynarodowa tj. rozmowy z Zełenskim, kontakty z Putinem, konferencje, tour po stolicach – może przykryć krajowe problemy? Czy jest ścieżka ocalenia dla Trumpa?

TM: Jeżeli coś potrafi go ratować krótkoterminowo, to właśnie tempo i intensywność zmieniania tematów. Kolejny nagłówek przykrywa poprzedni. Ale to działa tylko do pewnego momentu. W obliczu realnego kryzysu i mówię to bez satysfakcji, patrząc na historię ostatnich lat, decyduje kompetencja i sprawność organizacyjna. Jeśli przyjdzie wstrząs gospodarczy albo eskalacja bezpieczeństwa, a o tym pierwszym ostrzegają już niektóre wskaźniki rynku pracy, chaos uderzy z podwójną siłą. Trump ma jeszcze trzy i pół roku kadencji. W tym horyzoncie duże rzeczy statystycznie się zdarzają. Wtedy narracja nie wystarczy.

Powyższy wpis powstał na podstawie wypowiedzi dr. Tomasza Makarewicza w radiu TOK.FM. Zapraszamy do odsłuchu rozmowy.


Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych.

Podobne opinie i ekspertyzy

Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Akceptuję Polityka prywatności