Ostatnia prosta przed wyborami w USA. Demokratów pogrąża inflacja i błędy partyjnych strategów – Artykuł dr. Tomasza Makarewicza dla OKO.Press

przez Tomasz Makarewicz

Nasz ekspert dr Tomasz Makarewicz pisał o wyborach w Stanach Zjednoczonych na łamach OKO.Press. Poniżej przedstawiamy fragment artykułu.

***

W przyszły wtorek, 8 listopada, Amerykanie będą głosować w tak zwanych midterms (wyborach w połowie kadencji prezydenta), w których wybiorą 435 członków Izby Reprezentantów i 35 senatorów. Sondaże przewidują wygraną Republikanów. Skąd taki wynik i co czeka Stany w następnych dwóch latach  

460 mikrowyścigów

Na wstępie należy podkreślić, że prognozowanie amerykańskich wyborów jest bardzo trudne, nawet jeśli sondaże wyraźnie faworyzują jedną partię. W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do reprezentatywnych systemów wyborczych, gdzie rozkład miejsc w parlamencie z grubsza koresponduje z wyborczymi wynikami partii w skali całego kraju. Stąd relatywnie łatwo przewidzieć kształt przyszłego rządu za pomocą sondaży, przynajmniej jeśli te mają wyraźnych zwycięzców i przegranych (dobry kontrprzykład to polskie wybory parlamentarne z 2015 roku, kiedy do końca nie było wiadomo, czy trzy partie z łącznym poparciem około 16 proc. przebiją się przez próg wyborczy). Stany mają zupełnie inny system, oparty na jednomandatowych okręgach wyborczych, w języku angielskim określany jako „first-past-the-post voting” (dosłownie: pierwszy za metą). Za tydzień w USA odbędzie się 460 osobnych „mikrowyścigów” i dopiero z tej mozaiki wyłoni się ostateczny kształt Kongresu.

Dla prognostyka ten system to koszmar. Każde z tych starć rządzi się swoimi własnymi prawami, dystrykty różnią się jakością kandydatów, wyborcami i „domyślnym” poparciem dla Demokratów i Republikanów.

Na przykład w trzech ostatnich cyklach wyborczych w 33 dystrykcie Kalifornii Demokrata Ted Lieu za każdym razem uzyskał dwukrotnie więcej (!) głosów od republikańskich kontrkandydatów. W tym samym czasie, w 4 dystrykcie Nevady kandydat Republikanów w 2016 roku wygrał przewagą czterech punktów procentowych, a w 2020 roku przegrał o osiem punktów. Tymczasem, jeśli jedna partia zdobędzie kilka procent przewagi na poziomie kraju, w praktyce te procenty rozłożą się nierówno geograficznie i demograficznie. Oznacza to, że aby przewidzieć wyniki wyborów na poziomie federalnym, musimy zrozumieć nastroje na lokalnym poziomie i zidentyfikować „bitewne” dystrykty (dosłownie battleground districts), gdzie tak w ogóle może dojść do zmiany partii u władzy.

Problem w tym, że te bitewne dystrykty są ciekawe właśnie dlatego, że trudno przewidzieć, kto w nich wygra. Być może kandydaci idą łeb w łeb, z różnicą w sondażach poniżej błędu statystycznego, być może jeden z kandydatów cieszył przewagą, która w ostatnich tygodniach nagle zaczęła szybko topnieć (pamiętacie polskie wybory prezydenckie z 2015 roku?), i tak dalej. Z punktu widzenia naszej prognozy oznacza to, że nie możemy po prostu z góry założyć wygranej jednego z kandydatów (jak w wyborach prezydenckich w Polsce w 2000 roku), ale zamiast tego musimy myśleć o tym wyścigu, jak o nierozstrzygniętym rzucie monetą, który może „pójść” w obie strony, nawet jeśli moneta jest nieco obciążona na korzyść jednego z kandydatów.

Statystyczny potworek

Wyobraźmy sobie, że udało się nam zidentyfikować wszystkie ciekawe wyścigi i dobrze rozpoznać szanse poszczególnych kandydatów. Tu pojawia się ostatnia trudność. Rzuty prawdziwą monetą są od siebie niezależne: jeśli w pierwszym rzucie wypadnie reszka, nie ma to przełożenia na następny wynik. Niestety, tak nie jest z wyborami do Kongresu.

Wyborcy i politycy z różnych dystryktów i stanów wpływają na siebie, na przykład wyjątkowo udana kampania kandydata do Senatu może pomóc partyjnym kolegom w wyścigach do Izby w jego stanie, nawet jeśli na poziomie federalnym partia radzi sobie słabo. Z drugiej strony, fale nastrojów w całym kraju będą widoczne też na lokalnym poziomie. W żargonie statystycznym oznacza to, że konkretne wyścigi są między sobą skorelowane i identyfikacja tych korelacji jest prawdziwym praktycznym wyzwaniem.

Czytelnicy mogą pamiętać, że w 2016 roku wygrana Trumpa była olbrzymim zaskoczeniem dla większości amerykańskich komentatorów głównego nurtu, wedle których Clinton była faworytką na 95 lub więcej procent. Ich modele statystyczne nie są ogólnie dostępne dla opinii publicznej, ale z dyskusji już po wyborach możemy się domyślać, że owe modele zignorowały przedstawiony wyżej problem korelacji. W skrócie, sondaże wskazywały, że Trumpowi trudno będzie wygrać w kilku kluczowych stanach (słynne swing states), stąd analitycy zakładali, że tym trudniej będzie mu wygrać we wszystkich nich naraz. To trochę tak, jakby Trump musiał rzucić pięcioma monetami i wylosować za każdym razem reszkę – tylko że okazało się, że monety były magiczne i ze sobą połączone. Ten przykład pokazuje, że przewidywanie amerykańskich wyborów wymaga wyrafinowanej maszynerii statystycznej i jest zadaniem nietrywialnym.

Najlepszą prognozę w 2016 roku przedstawił Nate Silver (słynny analityk, który zajmuje się modelowaniem prognoz od sportu do polityki), dając Trumpowi mniej więcej 30 proc. szans na wygraną i wybór przez Kolegium Elektorów, co Trumpowi udało się o dosłownie 70 tysięcy głosów. Model Silvera jest znany właśnie stąd, że obok sondaży na poziomie całego kraju uwzględnia też w wyrafinowany sposób pojedyncze wyścigi i relacje między nimi.

Jak wygląda przepowiednia Silvera na obecne wybory? (…)


Przeczytaj cały tekst na stronie OKO.Press

Podobne opinie i ekspertyzy

Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Akceptuję Polityka prywatności