Putin się wygadał: nie chce pokoju (a Trump tego nie rozumie i nie ma planu) – Tomasz Makarewicz dla OKO.Press

przez Tomasz Makarewicz

Trump zdaje się naprawdę uwierzył w propagandę MAGA-influencerów, którzy skopiowali ją wprost z propagandy rosyjskiej. Wedle tej propagandy Europa jest słaba i pozbawiona znaczenia, a „reżim Zełenskiego” to marionetka Ameryki, gotowa wykonać każdy rozkaz Waszyngtonu

Nastąpiło jednak zderzenie z rzeczywistością: Zełenski nie chce po prostu się poddać Rosji na rozkaz Ameryki, a do tego Europa zaczęła bardzo poważnie mówić o strategicznej autonomii i wsparciu Ukrainy do ostatecznego zwycięstwa. Doprowadziło to wreszcie do bezprecedensowej kłótni w Białym Domu w trakcie konferencji prasowej między Zełenskim, Trumpem, Vance’em i Rubio.

W tym tekście chciałem wyjaśnić, dlaczego Trump i Putin niechcący wyjawili nam w trakcie ostatnich tygodni dwie ważne rzeczy. Po pierwsze, od momentu, kiedy Rosja zaczęła pełnoskalową inwazję na Ukrainę, komentatorzy ostro spierają się, o co właściwie chodzi Putinowi. Putin ostatnio się zdradził: przy obecnej sytuacji na froncie chce kontynuować konflikt zbrojny i jakiekolwiek zawieszenie broni mogłoby być początkiem końca wojny tylko wtedy, kiedy Ukraina gotowa by była skapitulować.

Po drugiej stronie gry Trump kompletnie nie ma planu na trwały pokój. Chce szybko osiągnąć jakieś zawieszenie broni, ale nie ma żadnego pomysłu na to, jak zagwarantować, że Rosja nie wznowi konfliktu.

Nostalgia za Zimną Wojną

Zacznijmy od Rosji. Trump w pierwszym odruchu próbował dogadać się ponad głowami Europy i Ukrainy, co Rosja przyjęła z widocznym entuzjazmem. W tym podejściu Moskwy wyraźnie widać „deficyt godności” i tęsknotę za czasami Zimnej Wojny. Ameryka może i była wtedy śmiertelnym wrogiem, ale zarazem przyjacielem: „rozumiała”, że Rosja jest wielkim mocarstwem, z którym należy kroić Europę bez oglądania się na opinię nic nieznaczących tubylców (w tym i mieszkańców Polski).

Nostalgia za Zimną Wojną nie powinna być dla Czytelników zaskoczeniem. Rosyjska propaganda była nią przesiąknięta od lutego 2022 roku, co widać na przykład w jej pragnieniu „świata wielobiegunowego” (czytaj: klasycznego koncertu mocarstw, gdzie Rosja oczywiście byłaby mocarstwem, a nie kolonią).

Podobnie hasła o „ekspansji NATO” jako zagrożeniu dla Rosji mają odebrać sprawczość krajom Europy Środkowo-Wschodniej i przedstawić je w roli biernych zabawek, które Ameryka ukradła Rosji.

Tak na marginesie, to niesamowite, że na taką imperialną propagandę dali się nabrać niektórzy przedstawiciele lewicy, jak na przykład Noam Chomsky.

Ostatnio Putin wyjawił też niechcący swoje bardziej konkretne plany, kiedy wściekle zareagował na propozycję, aby gwarantem zawieszenia broni był kontyngent składający się z kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy z Europy. Żeby to zrozumieć, musimy się cofnąć do Zimnej Wojny i Teorii Gier.

Berlin, Kuba, Wietnam, Afganistan

Dlaczego Związek Radziecki nigdy nie zajął Berlina Zachodniego? Z czysto wojskowego punktu widzenia byłoby to nadzwyczaj proste: w Berlinie Zachodnim stacjonowały trzy brygady (amerykańska, angielska i francuska), które w różnym momencie liczyły sobie od kilku do kilkunastu tysięcy żołnierzy – to kropla w morzu radzieckiego wojska. Na przykład w trakcie kryzysu berlińskiego w 1961 roku siły zachodnie stanowiły łącznie 12 tysięcy ludzi, w porównaniu do 20 radzieckich dywizji w samym NRD (czyli około 200 tysięcy żołnierzy – i nie liczymy tu innych sił Układu Warszawskiego).

W dodatku Berlin Zachodni był położony daleko od granicy z NATO, więc Rosjanie mogli go zwyczajnie odizolować małymi siłami i zagłodzić. W wypadku prawdziwej wojny nawet by nie spowolnił Armii Czerwonej. Ta zagadka staje się jeszcze ciekawsza, kiedy uświadomimy sobie, że chociaż garnizon Berlina Zachodniego był bez szans, miał się bronić do końca – dosyć bezduszny rozkaz jak na blok wojskowy, który stara się oszczędnie gospodarować krwią żołnierzy.

Czytelnicy domyślają się, że wszystko to miało związek ze wzajemnym odstraszaniem jądrowym. Dyskusje o nim zazwyczaj koncentrują się na samym aspekcie broni nuklearnej i doktryny jej użycia, w szczególności tzw. Wzajemnego Gwarantowanego Zniszczenia (akronim angielskiego wyrażenia układa się w słowo MAD, co oznacza „szalony” albo „wściekły, zdenerwowany”). To bardzo prosta gra, która wygląda następująco.

Państwo A(meryka) rozważa tzw. pierwsze uderzenie (ang. first strike), czyli niespodziewany atak jądrowy na Państwo Z(SRR). ZSRR w wypadku ataku Ameryki ma dwie opcje: pozwolić się zniszczyć bez odpowiedzi albo odpowiedzieć pięknym na nadobne i przeprowadzić tzw. atak odwetowy (ang. retaliatory strike).

Jeśli ZSRR wybiera pierwszą opcję (z góry się poddać), Ameryce opłaca się zaatakować. I na odwrót, jeśli ZSRR będzie się mścić, atak na ZSRR jest dla Ameryki zbyt kosztowny. Wniosek: aby uniknąć ataku, ZSRR powinien z góry zakomunikować, że jest „MAD”, szalony, i będzie się rewanżował – a jeszcze lepiej zorganizować swoją doktrynę, hierarchię dowodzenia i same siły zbrojne w taki sposób, aby było oczywiste, że taka zemsta jest wiarygodna i właściwie automatyczna.

Tak otrzymujemy równowagę, w której każde państwo grozi drugiemu zemstą za atak, i paradoksalnie… dzięki szaleństwu nigdy nie dochodzi do wojny.

„Si vis pacem, para bellum” na miarę epoki atomowej!

Bardzo często myślimy o odstraszaniu jądrowym przez pryzmat „inżynierii” MAD – na przykład jak stworzyć systemy wczesnego ostrzegania, które dadzą ofierze pierwszego uderzenia czas na uderzenie odwetowe. Do tego MAD wyjaśnia, dlaczego pomimo otwartej wrogości i paranoidalnej nieufności pomiędzy USA i ZSRR nigdy nie doszło do konwencjonalnej wojny na skalę I i II wojny światowej.

Doktryna nuklearna obu stron podkreślała, że podstawowym celem broni jądrowej jest właśnie „szalone” uderzenie odwetowe, natomiast w wypadku otwartej wojny między NATO i Układem Warszawskim podstawowym narzędziem konfliktu będą siły konwencjonalne. Stąd właśnie owe 20 radzieckich dywizji w NRD czy amerykański garnizon w RFN.

Zarazem obie strony zostawiały sobie furtkę na użycie broni nuklearnej w wypadku katastrofalnej porażki w walkach konwencjonalnych oraz zakładały, że druga strona prędzej czy później sama skorzysta z tej opcji, choćby pod postacią taktycznej broni jądrowej.

Pamiętajmy też o tej wzajemnej niechęci i paranoidalnej nieufności, do tego na wojnie zdarzają się wypadki, czy nieposłuszni i nadgorliwi oficerowie. Obie strony uważały (tu przykład raportu CIA z 1973 roku), że pełna wojna nuklearna jest wysoce prawdopodobnym następstwem otwartego konfliktu konwencjonalnego. Nawet gdyby zaczęło się od jednego atomowego pocisku taktycznego, logika eskalacji doprowadziłaby obie strony do końca. Lepiej więc takiej wojny od początku unikać.

W tych dyskusjach czasami zapominamy o drugiej stronie medalu. MAD pozwolił na coś, co można nazwać „podgryzaniem się”. USA i ZSRR miały silną motywację, aby uniknąć konfliktu. Zarazem jednak wiedziały, że druga strona ma dokładnie taką samą motywację, co daje spore pole do relatywnie agresywnych posunięć.

Żeby to zrozumieć, spójrzmy na dwa doskonałe przykłady: Wietnam i Afganistan.

ZSRR zapewnił Vietcongowi olbrzymie wsparcie materiałowe, w tym i nowoczesne systemy obrony przeciwlotniczej, przez które zginęło wielu amerykańskich pilotów. Amerykanie zemścili się dekadę później, dostarczając podobną broń afgańskim mudżahedinom, a symbolem tej wojny stała się wyrzutnia Stinger.

W czasach przed MAD mogłoby to doprowadzić do otwartej wojny, ale teraz taka wojna byłaby nie do pomyślenia. Trawestując scenę w szatni z „Misia”: „A co nam pan zrobi, zacznie wojnę nuklearną”?

Zwolennicy „świata wielobiegunowego” i sprzymierzeni z nimi realiści Mearsheimera lubią pisać o Zimnej Wojnie jako o prostym świecie dwóch supermocarstw, które nie ingerowały w swoje strefy wpływu. Ale ten świat to ułuda, w istocie Waszyngton i Moskwa stale się podgryzały i starały ocenić, ile jeszcze podgryzać się mogą, zanim druga strona w końcu nie wytrzyma.

W zasadzie tylko w Europie trwał względny pokój, natomiast Azja, Ameryka Południowa i Afryka stale były polem „wojen zastępczych” (zastępujących właśnie otwartą, pełnoskalową wojnę) i zmieniających się frontów Zimnej Wojny.

Naczelny przykład to Kryzys Kubański, w którym – o czym czasem zapominamy – Moskwa musiała wycofać swoją broń nuklearną z Kuby, ale mimo wszystko udało się jej przechwycić Kubę z samego serca strefy wpływów Waszyngtonu. W ciągu następnych dekad dwa mocarstwa wypracowały coś, co można nazwać „zestawem zasad dobrego wychowania i wyczucia granic podgryzania”, i dlatego wojny zastępcze trwały do samego końca istnienia ZSRR, ale nie doszło do powtórki z Kryzysu Kubańskiego.

Dalszą cześć, znajdziecie na stronie OKO.Press, gdzie tekst ukazał się w oryginale.


Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych

Podobne opinie i ekspertyzy

Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Akceptuję Polityka prywatności