Z kijem na globalizację. A planu jak nie było, tak nie ma – nasz ekspert Tomasz Makarewicz na antenie TOK FM o cłach Trumpa w rozmawiał z redaktor Agnieszką Lichnerowicz. Zapraszamy do przeczytania transkrypcji wywiadu.
A.L.: Minęło kilka dni od ogłoszenia przez Donalda Trumpa planu wprowadzenia ceł na szeroką skalę. Wciąż nie wiadomo jednak, co były prezydent USA chce tym ruchem osiągnąć. Czy to przemyślana strategia mająca zrewidować globalizację i zreorganizować światowe łańcuchy dostaw? A może to jedynie metoda na wymuszanie konkretnych umów handlowych, jak np. zwiększenie zakupów LNG przez Unię Europejską w zamian za złagodzenie barier?
T.M.: Można próbować zrekonstruować, co dzieje się w głowach ludzi z Białego Domu, ale to nie jest plan. To raczej ciąg niespójnych impulsów, przypominających działania czteroletniego dziecka, które czegoś bardzo chce, ale nie do końca wie, jak to osiągnąć.
W wypowiedziach przedstawicieli administracji Trumpa pojawiają się sprzeczne cele. Z jednej strony cła mają zastąpić podatki i zapewnić większe wpływy do budżetu. Z drugiej – mają służyć odbudowie krajowego przemysłu i ograniczeniu importu. Tyle że to się wyklucza. Jeśli Amerykanie przestaną kupować produkty zagraniczne, wpływy z ceł będą niskie.
Wbrew pozorom, osoby odpowiadające dziś za politykę gospodarczą USA mają tytuły naukowe, publikacje.
Jeden z nich, Peter Navarro, choć formalnie jest profesorem ekonomii, to w środowisku uchodzi za kogoś w rodzaju sprzedawcy kryształków. Drugi także nie ma doświadczenia w zarządzaniu gospodarką.
Jako przykład irracjonalności można wskazać pomysł ceł na części samochodowe. Tego typu działania uderzają w amerykański przemysł, który dziś działa dzięki międzynarodowym łańcuchom dostaw. A jeśli rzeczywiście chcemy sprowadzić produkcję z powrotem do USA, to musimy zadać pytanie: po co? Jeden z doradców Trumpa mówił, że Amerykanie będą wkręcać śrubki do iPhone’ów. Tylko że zaraz potem dodał, że prace te szybko zostaną zautomatyzowane. Więc nie chodzi o miejsca pracy. A jeśli nie o miejsca pracy, to o co?
Działania Białego Domu są pełne sprzeczności: cele wykluczają się wzajemnie, a środki nie pasują do żadnego z nich. To nie jest efekt dekady analiz i przemyślanej strategii. To działanie kilku osób, które myślą, że są bardzo sprytne, ale w gruncie rzeczy nie rozumieją, jak działa współczesna gospodarka. Nie rozumieją też, że wojna handlowa to nie jednostronna decyzja. Druga strona też może podnieść cła. A niektórych towarów, np. metali ziem rzadkich, USA po prostu nie są w stanie same wyprodukować. Chiny mogą w każdej chwili odciąć dostawy wielu z nich. Trump działa z gniewu, a nie z racjonalnej kalkulacji. W rezultacie obserwujemy stopniowy upadek porządku gospodarczego, który istniał przez dekady.
System handlu międzynarodowego, który znamy, globalizacja – one przecież były krytykowane od dekad. Już wcześniej dostrzegano ich dysfunkcje. Widzieliśmy próby reform, próby spowalniania globalizacji, przenoszenia kluczowej produkcji, ale one dramatycznie nic nie zmieniały. I wchodzi, jak zwykle, Donald Trump – z impetem, z kijem bejsbolowym – na nierozwiązane problemy. Czy naprawdę stoimy przed wyborem: albo elity polityczne, które boją się zmierzyć z koniecznością zmiany globalizacji, albo Trump z kijem?
No niestety, na to wygląda. Weźmy przykład Chin. Rzeczywiście stosują one nie do końca uczciwe praktyki handlowe. Ostatnio mówiło się o tym, że eksplozja chińskiego rynku samochodów elektrycznych nie wynika tylko z postępu technologicznego, ale też z tego, że chińskie państwo aktywnie subsydiuje producentów – po prostu daje im pieniądze.
Załóżmy, że mamy w Białym Domu kogoś, kto chce to naprawić racjonalnie. Kto chce trochę przechylić szalę na korzyść Ameryki. Co by zrobił? Usiadłby do rozmów z Brukselą, bo przecież w Europie też się o tym mówi – że trzeba coś z tym zrobić.
Tym bardziej że teraz obawa jest taka, że Chiny będą próbować wpychać te swoje towary – których nie sprzedadzą w Stanach – na rynek europejski.
Dokładnie. I tu można by stworzyć front. Dogadać się też z Japonią, z Koreą Południową – przecież to też są producenci samochodów, którzy boją się chińskiej konkurencji. Można byłoby wypracować strategię: przedstawić Chinom konkretne postulaty – np. ograniczyć te i te subsydia, w tej konkretnej skali, z podaniem liczb.
Ale co robi Trump? On nie tylko idzie na wojnę z Chinami – on idzie na wojnę handlową także z partnerami, którzy mogliby być jego naturalnymi sojusznikami. I właśnie o to chodzi – że tu nie ma planu. Jest tylko jakieś poczucie, że „trzeba coś zrobić”. Tyle, że Trump nie wchodzi z kijem bejsbolowym. On wchodzi z młotem pneumatycznym.
Co w tym wszystkim najbardziej Pana niepokoi?
Wszyscy mówią o kolejnym szoku dla łańcuchów dostaw. Takim samym, jaki przeżyliśmy podczas pandemii. Tyle, że teraz zafundujemy go sobie sami – przez taryfy. Rynki się boją. Gospodarka się chwieje. Miejsca pracy są zagrożone. Ale mnie martwi coś jeszcze.
To nie jest przypadek – to kolejny przykład działania administracji Trumpa według tego samego schematu: „my wiemy lepiej, potrafimy negocjować”. A potem wszystko się sypie. Przykład? Rzekomy „deal” z Rosją i Ukrainą. Trump twierdził, że wynegocjował zawieszenie broni. No i co? I nic. Rosjanie nadal bombardują Ukrainę. Po prostu Trump się znudził tym tematem. Teraz zajmuje się taryfami. A za miesiąc? Może zajmie się czymś innym i rozwali coś nowego.
I to może mieć konsekwencje nie tylko gospodarcze?
Tak. Bo na to patrzą Chiny. Od początku było wiadomo, że pomoc dla Ukrainy to nie tylko sprawa Europy Wschodniej. To sygnał wysyłany do Chin, które myślą o Tajwanie. Mówiło się, że trzeba nałożyć twarde sankcje na Rosję, żeby odstraszyć innych. Że trzeba wspierać Ukrainę, żeby Rosja się wykrwawiła.
A co widzą dziś Chiny? Że Stany nie pomagają sojusznikom. Że wręcz ich szantażują, stawiają zaporowe warunki za surowce. Więc pojawia się pytanie: czy Trump zrobi to samo z Tajwanem? A dlaczego miałby nie zrobić? To przecież jego instynkt.
A Chiny już teraz ponoszą koszt sankcji, ceł, napięć handlowych. To co miałoby je powstrzymać przed wojną? Moim zdaniem – nic. I właśnie to jest najbardziej niebezpieczne: nie tylko widmo światowej recesji, ale też realne zwiększenie ryzyka poważnego, militarnego konfliktu na Pacyfiku.
Wiele osób inwestuje emocjonalnie w przekonanie, że Trump działa z rozsądku. Że jest przeciwwagą dla „bezradnej lewicy”. Szanowni Państwo – pora się obudzić. Trump nie wie, co robi. Przeciwnie – znów prowadzi nas do katastrofy. Tak samo jak w 2020 roku, kiedy nie potrafił poradzić sobie z pandemią. Ile osób zmarło z powodu jego chaosu? Jak bardzo ucierpiała gospodarka USA, bo nie potrafił współpracować z Kongresem?
Teraz mamy powtórkę. Tyle że bez pandemii. Tym razem Trump sam sobie tę katastrofę zorganizował.
Powyższy wpis powstał na podstawie wypowiedzi dr. Tomasza Makarewicza w radiu TOK.FM. Zapraszamy do odsłuchu rozmowy.
Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych