Putin jednak połknął jeżozwierza. Dlaczego nauki społeczne tak kiepsko prognozują? – Artykuł Tomasza Makarewicza dla OKO.Press

przez Tomasz Makarewicz

Wedle popularnej opinii, ekonomiści to oderwani od rzeczywistości aroganci, dlatego nasze przepowiednie rzadko kiedy się sprawdzają. My sami o sobie lubimy żartować, że przewidzieliśmy wszystkie osiem z pięciu ostatnich recesji. Ten stereotyp nie jest jednak fair.

Wszystkie nauki społeczne mają na sumieniu długą listę fatalnych prognoz, poczynając od klasyków i ojców założycieli humanistyki.

Na przykład Karol Marks pisał o nieuchronnej socjalistycznej rewolucji w przemysłowym sercu Europy, tymczasem 31 lat po jego śmierci, brytyjska, francuska i niemiecka klasa robotnicza z entuzjazmem pojechała na pola Flandrii wyrzynać się w imię kolonialnego kapitalizmu. XX-wieczny marksizm to po części próba zrozumienia, dlaczego Marks tak bardzo się mylił, co nie przeszkadza kolejnym pokoleniom historyków, socjologów i antropologów czytać go z admiracją i fascynacją.

W niniejszym eseju chciałbym wyjaśnić Czytelnikom, dlaczego w naukach społecznych tak trudno formułuje się trafne prognozy. W tym celu na warsztat wezmę popularny ostatnio realizm w stosunkach międzynarodowych, na przykładzie amerykańskiego politologa Johna Mearsheimera i jego tezy, że za konflikt w Ukrainie odpowiada Zachód, a nie Rosja. Esej Mearsheimera z 2014 często przywołuje się jako przykład udanej prognozy, tymczasem jest on wzorcowym przykładem tego, jak źle zbudowana teoria prowadzi do fałszywych wniosków i przepowiedni.

Czym jest dobra teoria

Podstawą współczesnej nauki są badania empiryczne – dobra teoria musi prowadzić do nietrywialnych i empirycznie weryfikowalnych wniosków, które pozwolą ocenić nam prawdziwość tej teorii. Żeby dobrze to zrozumieć, spójrzmy na twierdzenie, z którym może zgodzić się wielu ekonomicznych liberałów: „rozdawnictwo sprawia, że ludzie mniej pracują”. To zdanie nie jest dobrą hipotezą badawczą. Przede wszystkim, fraza „ludzie mniej pracują” może oznaczać kilka różnych zjawisk, dlatego należałoby je przełożyć na jakąś jednoznaczną zmienną (jak stopa bezrobocia albo wiek przechodzenia na emeryturę). Słowo „rozdawnictwo” w tym kontekście jest jeszcze gorsze, bo celowo ma mętne znaczenie i funkcjonuje jako inwektywa.

Przykładem dobrej hipotezy badawczej jest za to zdanie „program 500+ doprowadził do wzrostu bezrobocia”, bo można ją wprost zweryfikować za pomocą odpowiedniego badania statystycznego (i najpewniej jest fałszywa).

Ten przykład doskonale ilustruje wysiłek, jaki naukowcy społeczni muszą wnieść w swoje badania. Język naturalny (a stąd i potoczne myślenie o funkcjonowaniu społeczeństw) jest niejasny, wieloznaczny i często nacechowany emocjonalnie, więc popularne „oczywiste oczywistości” nie muszą mieć jasnego przełożenia na język naukowych pomiarów i testów empirycznych. Biegłość w takim przekładzie to w wielu polach badawczych najwyżej ceniona i najtrudniej osiągalna umiejętność.

Czy Rosja jest supermocarstwem?

Jak wypada tu Mearsheimer? Jego wywód opiera się na następującym rozumieniu relacji międzynarodowych: „Smutna prawda jest taka, że kiedy rozważamy politykę supermocarstw, silniejszy często ma rację. Abstrakcyjne prawa w rodzaju samostanowienia są w gruncie rzeczy bez znaczenia, kiedy potężne państwa stają w konflikcie ze słabymi” (wszystkie tłumaczenia moje). To twierdzenie dobrze też oddaje charakter doktryny metodologicznej Mearsheimera, czyli realizmu.

Według tej doktryny relacje międzynarodowe rządzą się obiektywnymi prawami, opartymi o rachunek sił i interesy mocarstw, bez miejsca na jakiekolwiek sentymenty.

Załóżmy na potrzeby tych rozważań, że realiści mają rację i siła istotnie oznacza rację. To prowadzi nas do podstawowego pytania: czy Rosja rzeczywiście jest supermocarstwem, przynajmniej w relacji do Ukrainy? Zależność Ukrainy od Rosji Mearsheimer traktuje jako „twarde fakty” (oryg. facts of life), które nie wymagają szerszego uzasadnienia. Problem w tym, że w tym samym tekście napotykamy drugiego Mearsheimera, który pisze tak:

„Poza tym, Rosja, nawet gdyby chciała, nie ma zdolności do łatwego podbicia i aneksji wschodniej Ukrainy, a tym bardziej całego kraju (…) Co więcej, rosyjska armia, nijaka i nie jawiąca się jako kandydatka na nowy Wehrmacht, miałaby nikłe szanse na pacyfikację całej Ukrainy. (…) Wystarczy wspomnieć tylko radzieckie i amerykańskie doświadczenia z Afganistanu, doświadczenie Stanów z Wietnamu i Iraku, oraz Rosji z Czeczenii, aby przypomnieć sobie, że wojskowa okupacja zwykle kończy się źle. Putin z pewnością rozumie, że podporządkowanie Ukrainy to jak próba połknięcia jeżozwierza”.

Słowa „Mearsheimera numer 2” o „nijakiej” (oryg. mediocre) rosyjskiej armii, bez szans na połknięcie ukraińskiego jeżozwierza, stoją w wyraźnej sprzeczności z przekonaniem „Mearsheimera numer 1”, że Ukraina Rosji się należy – ewidentnie się nie należy, skoro Rosja nie ma dość siły, aby narzucić jej rację. Skąd ta rozbieżność?

Urok rzekomych „twardych faktów”

Historia nauk społecznych pełna jest tez o rzekomych „twardych faktach”, które w konfrontacji z rzeczywistością okazywały się fałszywymi stereotypami. Doskonały przykład to wspomniane wcześniej 500+, które liberalni publicyści od początku uznali za „oczywiste” źródło bezrobocia, pomimo opinii prawdziwych specjalistów. Sami ekonomiści musieli tę trudną lekcję odrobić wielokrotnie (dosadny przykład to porażka szkoły Chicagowskiej w Chile), do skutku, aż nauczyli się traktować zagadnienia empiryczne z należytą im powagą.

Jako ekonomista w zasadzie nie powinienem pouczać Mearsheimera o stosunkach międzynarodowych, ale w trakcie lektury jego eseju, nie potrafiłem uciec od wrażenia déjà vu:

ten tekst czyta się dokładnie jak ekonomię sprzed rewolucji z lat 1980.

Zgodnie z doktryną realizmu, Ukraina przynależy Rosji tylko, jeśli Rosja jest wystarczająco silna – to jest kwestią empiryczną, ale Mearsheimerowi nigdy nie przyszło jej tak potraktować. Zwyczajnie założył odpowiedź, zamiast jakoś ją zweryfikować.

Małe państwa jednak coś znaczą

Rewolucja w ekonomii z lat 1980. miała dwojaki charakter: obok wzrostu znaczenia badań empirycznych, ekonomiści zaczęli też bliżej analizować interakcje między aktorami gospodarczymi, włączając do korpusu teorii matematyczną Teorię Gier. Teoria Gier prowadzi do ciekawego wniosku: relatywny wynik gracza zależy nie od jego absolutnej siły, ale od jego relatywnej pozycji w grze i struktury samej gry.

Ilustruje to doskonale przykład z naszej polityki. Solidarna Polska, w przeciwieństwie do KO, nie ma szans na samodzielne wejście do parlamentu, a jednak ministrem sprawiedliwości jest Zbigniew Ziobro, a nie Borys Budka. Wynika to z prostego faktu, że Ziobro pełni funkcję użytecznego wasala Kaczyńskiego, natomiast koalicja KO z PiS-em jest w obecnym klimacie polskiej polityki zwyczajnie niemożliwa, niezależnie od poparcia dla liberałów.

Im mniej regulacji w gospodarce, tym lepiej? To mit. Czasem trochę przymusu to więcej wolności

Dokładnie tak samo należy analizować gry w geopolityce. Nie wystarczy wskazać, że Rosja jest silniejsza od Ukrainy. Relacje między tymi dwoma państwami to tylko jeden element większej globalnej układanki, w której liczą się też interesy i zachowanie NATO, poszczególnych członków tego sojuszu, Chin, i tak dalej.

Pozwolę sobie powtórzyć: jako ekonomista w zasadzie nie powinienem pouczać Mearsheimera o stosunkach międzynarodowych. Niemniej jednak Mearsheimer, jako politolog, operuje (świadomie lub nie) językiem Teorii Gier, ale w sposób, który jako żywo przypomina mi ekonomistów sprzed rewolucji z lat 1980. Konkretnie, mam wrażenie, że Mearsheimer nie potrafi konsekwentnie zastosować reguł swojej własnej gry do Rosji.

Podwójna taryfa ulgowa

Spójrzmy na trzy przykłady:

1. Dlaczego Putin nie wziął pod uwagę reakcji Ukrainy na okupację Krymu i części Donbasu? Mearsheimer przyznaje, że Rosja nie ma szans na militarne podbicie Ukrainy, tymczasem antyrosyjski sentyment i poparcie dla integracji z Zachodem eksplodowały na Ukrainie właśnie po 2014 roku.

2. Wedle Mearsheimera, obecna polityka Rosji to reakcja na rozszerzenie NATO. To prawda, ale (…)


Chcesz czytać dalej? Dalszą, część artykułu przeczytasz na stronie OKO.press.

Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych



Podobne opinie i ekspertyzy

Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Akceptuję Polityka prywatności