Piotr Śpiewanowski dla Rzeczpospolita.
Obłożenie importowanej stali opłatą od emisji dwutlenku sprawiłoby, że surowiec w Europie byłby droższy niż gdzie indziej. Pokrzywdzeni byliby europejscy eksporterzy aut i AGD. I to ich musielibyśmy ratować.
Tym razem się udało. Władze ArcelorMittal, właściciela huty w Krakowie, ogłosiły czasowe zawieszenie wcześniejszej decyzji o zamknięciu serca huty – wielkiego pieca. Dzięki temu uratowane zostało 1200 miejsc pracy.
Nie będziemy wnikać, czy rezygnacja z zamknięcia huty to efekt protestów pracowników, próśb i obietnic lokalnych polityków, propozycje nowej przewodniczącej Komisji Europejskiej czy też nadzieja na wyższe ceny stali w przyszłości. Zamiast tego warto się zastanowić, dlaczego hucie grozi zamknięcie i czy można coś zrobić, aby pracujący tam hutnicy mogli z większym spokojem myśleć o swojej przyszłości.
Ceny surowców
Rynki surowców cechują się dużą zmiennością. Wzrost lub spadek ceny o 30 proc. w ciągu roku nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Właśnie tej wielkości spadek cen dotknął ostatnio rynek stali. W tym samym czasie drastycznie w górę poszły ceny rudy żelaza, głównego surowca do wytopu stali. Po tragicznym w skutkach zarwaniu się tamy przy kopalni w brazylijskim stanie Minas Gerais w styczniu tego roku wzrost cen wyniósł 30–70 proc. w zależności od klasy rudy.
Globalnie niskie ceny produktu i wyjątkowo wysokie koszty produkcji musiały sprawić, że niektóre huty stały się nierentowne. Determinacja Unii Europejskiej w walce z nadciągającą katastrofą klimatyczną sprawia, że to właśnie w Europie koszty produkcji stali są najwyższe na świecie i to od tego regionu firmy zaczynają ograniczanie mocy produkcyjnych. Oprócz huty w Krakowie w ostatnich miesiącach ogłaszano zamknięcie dwóch hut w Wielkiej Brytanii i jednej z Hiszpanii. Nawet jeśli warunki rynkowe zrobią się chwilowo korzystniejsze dla producentów stali, to właśnie huty w Europie będą zawsze pierwsze do „odstrzału” przy kolejnej obniżce cen.
Producenci stali (i innych energochłonnych produktów) w Europie, w przeciwieństwie do rywali w większości regionów świata, są obciążeni podatkiem klimatycznym. Zakłady produkcyjne muszą wykupić certyfikat za każdą tonę wyemitowanego CO2 (i innych gazów cieplarnianych). Cena certyfikatu w półtora roku wzrosła z 6 do 30 euro za tonę.
Odczuwamy to wszyscy w naszych rachunkach za prąd, ale wzrost cen jest jeszcze bardziej dotkliwy dla hut. Produkcja tony stali powoduje emisję niemal 2 ton CO2, więc koszty produkcji w Europie są o 60 euro (10 proc. światowej ceny) wyższe niż w innych regionach. Zamykanie zakładów nie powinno więc dziwić.
Czy to oznacza, że podatek klimatyczny jest zły? Nie, taki podatek sprawdza się świetnie dla dóbr, którymi handlujemy lokalnie (w Europie) np. w przypadku prądu. Na takim rynku wszyscy producenci są obarczeni podatkiem w taki sam sposób. W efekcie koszty są w pełni przerzucone na konsumentów, a firmy – zachęcone do inwestowana w niskoemisyjne technologie.
Badania naukowe (Calel, Dechezlepretre, „Environmental Policy and Directed Technological Change: Evidence from the European Carbon Market, Review of Economics and Statistics”. 2016) pokazują, że wprowadzenie podatku przyczyniło się nie tylko do obniżenia emisji, ale i do znacznego wzrostu liczby innowacji. Nowe, niskoemisyjne technologie mogą być wprowadzane także poza obszarem obowiązywania podatku. W efekcie cały świat korzysta, choć cenę ponoszą europejscy konsumenci.
Niestety, w przypadku przemysłu konkurującego globalnie, np. stali, taki podatek nie działa równie dobrze. Na skutek ETS europejscy producenci mają wyższe koszty niż rywale poza Europą. Firmom bardziej opłaca się przenieść produkcję tam, gdzie nie ma tego podatku (np. Chiny, Rosja, USA), niż obniżać emisję gazów cieplarnianych. Efekt: produkcja ucieka z Europy, a emisje nie maleją.
Nowa przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen proponuje, by ulżyć europejskim producentom stali (i innych produktów konkurujących na światowych rynkach) i wprowadzić „podatek graniczny” od emisji CO2. W ten sposób importowana do Europy stal obciążana by była takim samym podatkiem, jaki muszą płacić europejskie huty w ramach ETS.
W teorii to idealne rozwiązanie wyrównujące szanse producentów. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Pomimo apetycznej nazwy, nie konsumujemy surówki prosto z wielkiego pieca. Jest ona dalej obrabiana termicznie i plastycznie i kupowana przez nas w postaci aut, pralek czy lodówek. Mierzenie, ile jest stali w produkcie i za jaki poziom emisji CO2 odpowiada dana pralka, jest trudne i kosztowne. Co więcej, wprowadzenie takiego podatku oznacza, że ceny stali w Europie będą wyższe niż gdzie indziej (wyższe od cen światowych o wartość podatku). Pokrzywdzeni będą europejscy eksporterzy aut i AGD i to ich będziemy musieli ratować.
Zielona energia
Czy da się pogodzić te dwa pozornie przeciwstawne cele ratowania klimatu i konkurencyjności? Jedynym rozwiązaniem są inwestycje w energię ze źródeł odnawialnych; zarówno w technologię wytwarzania, jak i przechowywania czy transmisji. W produkcji stali węgiel można zastąpić bezemisyjnym wodorem z elektrolizy wody. Przy niskiej cenie energii ze źródeł odnawialnych można sprawić, że prawdziwie zielone technologie wytwarzania będą tańsze niż oparte na węglu czy ropie. Wówczas firmy same, bez żadnych podatków czy globalnych porozumień, zrezygnują ze spalania kopalin.
Europejscy hutnicy mogą oczywiście mieć obawy, że zieloną energię do wytopu stali będzie się dało taniej wytwarzać w słońcu Sahary czy przy wietrze wokół przylądka Horn niż nad Bałtykiem. Ale jeśli tylko to będzie naszym zmartwieniem, znaczy że prawdopodobnie udało się zapobiec katastrofie klimatycznej.
Autor prowadzi badania podoktoranckie w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN i jest członkiem grupy eksperckiej „Dobrobyt na Pokolenia”. Analizuje wpływ lokalnych podatków na globalne ceny i relokację produkcji.