Nierówności w Polsce z roku na rok ulegają pogłębieniu, a jednak polskie społeczeństwo wciąż pozostaje niezwykle wręcz prokapitalistyczne. Zwycięstwo doktryny neoliberalnej po upadku komunizmu w Polsce sprawiło, że nawet partie lewicowe boją się prezentować możliwe rozwiązania, takie jak progresywna reforma systemu podatkowego czy składkowego. Co wiemy o nierównościach w Polce i jak możemy je zwalczać? M.in. o tym z dr. Pawłem Bukowskim rozmawia Jakub Terlikowski.
Jaki mit na temat nierówności w Polsce jest najczęściej powielany?
Z naszych badań wynika, że system podatkowo-składkowy w Polsce jest de facto regresywny. Wielu Polakom wydaje się, że opodatkowanie dochodu z pracy jest bardzo wysokie, natomiast prawda jest taka, że system redystrybucyjny ma w naszym kraju niewielki wpływ na stan nierówności. Zyskuje na nim ok. połowa najbiedniejszych Polaków, ale również najbogatszy procent.
Najbogatsi Polacy płacą relatywnie niższe podatki niż klasa średnia z dwóch powodów. Po pierwsze dzięki podatkowi liniowemu od działalności gospodarczej. Najlepiej zarabiające osoby mogą w różny sposób zakwalifikować się jako prowadzące działalność gospodarczą i płacić liniowy CIT na poziomie 19%. W Wielkiej Brytanii ktoś taki płaciłby 45%.
Druga kwestia to zamrożenie składek na ZUS do pewnego poziomu. Osoba prowadząca małą działalność gospodarczą, dla której regularne uiszczanie składek jest wyzwaniem, płaci tyle samo, co właściciel firmy z obrotami sięgającymi milionów złotych rocznie.
Wysokie podatki to bardzo szkodliwy mit, który znacząco wpływa na dyskurs publiczny w Polsce. Zauważmy, że żadna z partii nie mówi o tym, żeby ten system naprawić; jakiekolwiek próby upadają dość szybko, jednolita danina forsowana przez PiS w 2016 trafiła do szuflady niemal natychmiast. Potem był Polski Ład, w którym starano się trochę poprawić sytuację ze składkami, jednak odnoszę wrażenie, że w pewnym momencie rządzący przestali wierzyć, że to ma sens.
W tych wyborach też tak naprawdę nikt, nawet Lewica, nie mówił za bardzo o konieczności naprawy systemu podatkowego. Nie wiem, czy ten temat w ogóle się gdzieś pojawiał, na razie nie ma perspektyw, aby w najbliższym czasie coś miało się zmienić.
Polska pod tym kątem jest bardzo podobna do Stanów Zjednoczonych, które pomimo ogromnego wzrostu nierówności w ostatnich latach pozostają jednym z najbardziej prokapitalistycznych państw. Jak to wytłumaczyć?
Na pewno jest to paradoksalne w USA. Tam faktycznie mówimy o bardzo dużym wzroście nierówności, realne zarobki typowego pracownika amerykańskiego nie rosną od lat osiemdziesiątych. Mimo to ludzie chętnie głosują na Trumpa, który tnie podatki dla najbogatszych.
Sądzę, że u nas wynika to z doświadczenia komunizmu. W Polsce problem jest taki, że ta debata jest zero-jedynkowa. W momencie, w którym zaczynasz mówić o tym, że trzeba skierować system redystrybucyjny na bardziej prospołeczne tory, stajesz się komunistą.
Kolejna kwestia to polska opinia publiczna, w której dominują głosy neoliberalne. Wynika z faktu, że nauki społeczne w Polsce są w kiepskim położeniu – mało jest ekonomistów, którzy znają ten temat dobrze oraz mają czas i motywację, aby pójść do mediów i o tym porozmawiać. Ja rozumiem, że jeżeli ktoś musi uczyć studentów, ogarniać kwestie administracyjne, ma rodzinę i jeszcze nie zarabia dużo, to po prostu tego nie zrobi.
Z drugiej strony ludzie, którzy pojawiają się w mediach, są często związani z think tankami finansowanymi przez lobby biznesowe i mają środki i czas na to, aby przedstawiać wizję świata, która pasuje tej neoliberalnej stronie debaty. W Polsce debata publiczna jest bardzo niezbilansowana, my w ramach Dobrobytu na Pokolenia, grupy ekonomistów przedstawiających bardziej naukowe oblicze ekonomii, próbujemy to zmienić, natomiast jest to szalenie trudne.
W jakim stopniu politycy mogą wpływać na zmniejszanie nierówności?
Trzeba zacząć od tego, że w tej kwestii politycy nie mogą zrobić aż tak dużo. Ten wysoki poziom dysproporcji dochodów w Polsce, o którym wspomniałem, dotyczy nierówności przed opodatkowaniem i transferami, i należy on do najwyższych w Europie. Głównym czynnikiem je generującym są działania rynku; w Polsce system redystrybucyjny niewiele zmienia i stąd nierówności netto nadal są stosunkowo wysokie.
Rząd może wpływać na obydwie ich formy. Na te netto oczywiście przez system redystrybucyjny i na tym polu największą zmianą w ostatnich ośmiu latach w Polsce było z pewnością 500+. Niestety program ten niewiele zmienia, jeśli chodzi o nierówności, bo środki z niego dostaje każdy, kto tylko ma dzieci.
Relatywnie ma to oczywiście większe znaczenie dla najbiedniejszych i faktycznie widać, że ich sytuacja w Polsce poprawiła się przez te ostatnie osiem lat, nie ma co do tego wątpliwości. Moim zdaniem jest to dobry program, natomiast nie była to rewolucja w wyrównywaniu poziomu nierówności.
Natomiast jeśli chodzi o nierówności przed opodatkowaniem, to państwo ma bardziej ograniczone pole działania, ale to nie znaczy, że nie możemy nic zrobić. Wręcz przeciwnie, kluczowe są instytucje, które tworzymy w społeczeństwie. Ale jest to praca organiczna, rozłożona na wiele lat.
Na przykład siła związków zawodowych, która wpływa na to, w jaki sposób dzielone jest bogactwo między pracowników i pracodawców. Związki zawodowe w Polsce są w tragicznym stanie i nie jest to wyłącznie wina polityków, ale również samych związków, które są zbyt upolitycznione i w większości nie starają się trafiać do nowych pracowników. Prawo im nie pomaga, w naszym kraju stosunkowo trudno jest założyć taki związek. Są one traktowane jako instrument polityki, a nie jako forma wpływu na społeczeństwo.
Jak osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy wpłynęło na nierówności w Polsce? Na ile narracja o wyrównywaniu szans miała swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości?
Ostatnie osiem lat rządów PiS-u z trochę pomogło, zwłaszcza dzięki 500+, natomiast mógł on zrobić znacznie więcej. Tak naprawdę niewiele się zmieniło w zakresie nierówności rynkowych poza podniesieniem płacy minimalnej.
Pandemia na pewno zwiększyła rozwarstwienie dochodowe. Osoby gorzej zarabiające często nie mają możliwości pracowania zdalnie. Co więcej, ukryte nierówności również wzrosły, szczególnie jeśli chodzi o edukację dzieci. Zamknięte szkoły dotknęły przede wszystkim biedniejszych dzieci i to jest coś, co zaobserwujemy, patrząc na nierówności za dziesięć, piętnaście lat.
Drugi szok zwiększający nierówności to inflacja, która w większym stopniu uderza w osoby biedne niż bogate. Trzeci to wojna na Ukrainie i związany z nią przypływ uchodźców, którzy generalnie należą do biedniejszej części społeczeństwa. Te czynniki zewnętrzne były głównymi motorami zmian nierówności w Polsce przez ostatnie osiem lat.
Przejdźmy do nowego rządu: czy jest szansa na jakąś zmianę, biorąc pod uwagę realia polityczne?
Warto jeszcze raz powtórzyć, że głównym problemem w Polsce jest system podatkowy, który w żaden sposób nie koryguje nierówności. Niestety wydaje mi się, że w tej kadencji ten stan rzeczy nie ulegnie zmianie.
Posłowie Lewicy, którzy potencjalnie chcieliby iść w stronę zwalczania nierówności, mają dość słabą pozycję w rządzie. Do tego jest Polska 2050, która jest przeciwna wysokim podatkom. Jeśli chodzi o większe transfery społeczne, to tzw. „babciowe” niewiele zmieni, bo trafi głównie do osób pracujących, które mają stały dochód, a te nie należą do najbiedniejszych. Sytuację trochę może poprawić podwyżka dla nauczycieli, ale to również nie jest najgorzej zarabiająca grupa zawodowa.
Ponadto mamy dość dużą dziurę budżetową, nadal wisi nad nami widmo inflacji, sytuacja geopolityczna jest niestabilna. Myślę, że ten rząd będzie bardzo ostrożny w zakresie ekspansji fiskalnej.
Niebezpieczne trendy postępują w polskiej edukacji. Obecnie w tym sektorze można zaobserwować dość silną ekspansję sektora prywatnego, co w długim okresie może przełożyć się na wyższy poziom nierówności. Maluje się więc dość czarny obraz systemu edukacji, w którym jedna ścieżka jest dla bogatych, a druga dla biednych.
Idziemy zdecydowanym krokiem w kierunku modelu brytyjskiego, może uda się to zatrzymać. Nie chodzi o to, aby zamykać szkoły prywatne, natomiast musimy uniknąć sytuacji, w której rodzice uciekają z dziećmi ze szkół publicznych. W Polsce to zawsze szkoły publiczne były najlepsze, najbardziej elitarne. Szkoda byłoby to zmarnować.
Być może ministrze Dziemianowicz-Bąk uda się odbudować związki zawodowe, co trochę poprawi rozkład dochodów przed opodatkowaniem. To są bardziej organiczne zmiany, których efekty zobaczylibyśmy za kilkanaście lat. Długofalowo jestem optymistą, krótkofalowo nie.
Czego jeszcze nie wiemy o nierównościach w Polsce?
Wiedza na temat nierówności zarówno w Polsce, jak i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej bazuje na miarach nierówności, które bazują z kolei na danych sondażowych. Z tych danych wyłania się obraz Polski jako kraju egalitarnego, o niskich nierównościach.
Niestety te szacunki są dość chwiejne, ponieważ często nie wyłapują najbogatszych, których wkład do nierówności jest proporcjonalnie większy ze względu na ogromne dochody, co zaniża poziom nierówności w ostatecznym rozrachunku. Aby poprawić te szacunki, zwróciliśmy się do danych podatkowych, które mają tę zaletę, że bardzo dobrze opisują dochody najbogatszych.
Nie są jednak zbyt dokładne dla biedniejszej części społeczeństwa, która często jest poza systemem podatkowym. Pomysł polega więc na tym, żeby połączyć obydwa źródła, wykorzystać dobre strony sondaży i danych podatkowych, tak aby otrzymać kompletny obraz polskiego społeczeństwa.
Okazało się, że nierówności w Polsce są znacznie wyższe, niż nam się zdawało, i że rosły w czasie nie tylko po transformacji, ale również po wejściu Polski do Unii Europejskiej. W naszym kraju doświadczyliśmy dwóch okresów dość silnego wzrostu nierówności: pierwszy po transformacji, drugi to okres 2002–2008.
W tym drugim istotną rolę odegrał wzrost znaczenia kapitału, pogorszył się podział dochodu między pracownikami a kapitałem. Nie wiemy do końca, dlaczego tak się stało, na ile jest to skutek globalizacji, rozwoju technologii, inwestycji bezpośrednich czy upadku związków zawodowych, szczególnie biorąc pod uwagę sytuację innych państw naszego regionu.
Kolejna kwestia to przestrzenny aspekt nierówności w Polsce. Byłem dość zaskoczony tym, że w Polsce widzimy wzrost znaczenia obszarów wiejskich, jeżeli chodzi o bogactwo, i nie jest to wyłącznie związane z osobami pracującymi w Warszawie, a mieszkającymi w Podkowie Leśnej.
Mamy w Polsce stosunkowo dużo obszarów wiejskich z dość silnym, prężnie działającym przemysłem, który generuje dużo milionerów. Na przykład Kępno z przemysłem meblarskim lub Ostrzeszów z przemysłem przetwórstwa spożywczego. Pytanie, na ile jest tak, że Polska wieś coraz bardziej się rozwija i dogania miasta, a na ile jest to po prostu oznaka rosnącego rozwarstwienia wsi?
Interesującym wątkiem są również różnice w dochodach między kobietami a mężczyznami, to jest kolejny mit, z którym się często spotykam. W przestrzeni publicznej funkcjonuje obraz Polski jako kraju bez dyskryminacji płciowej, z małą luką płacową. Ten obraz jest prawdziwy, natomiast ogranicza się do rynku pracy.
Jeżeli rozszerzymy horyzont i spojrzymy również na działalność gospodarczą i emerytury, to ta luka znacząco rośnie. W Polsce kobiety zarabiają około 33% mniej niż mężczyźni. I to się prawie w ogóle nie zmieniło przez ostatnie dwadzieścia lat pomimo wejścia do Unii i postępującej emancypacji.
Wywiad oryginalnie został opublikowany na stronie Klubu Jagiellońskiego.
Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych