Polska przeszła przez kryzys gospodarczy suchą nogą… – wywiad w TOK FM

przez Wojciech Paczos

„Wygląda na to, że w tym roku dług wyniesie około 58% PKB, liczony według metodologii europejskiej. W przyszłym roku to prawdopodobnie będzie przekroczone do jakichś 64%. Oczywiście wiążą się z tym zagrożenia, ja ich nie bagatelizuję – ja się zawodowo zajmuję bankructwami państw w swojej pracy akademickiej. Te zagrożenia są dużo mniejsze od tego, co mogłoby się wydarzyć, gdyby tego nie zrobiono.”

Nasz ekspert dr Wojciech Paczos był 30 sierpnia gościem redaktora Sroczyńskiego w programie „Świat się chwieje”. W trakcie rozmowy wskazał kilka czynników, które wpłynęły na stosunkowo dobre wyniki gospodarcze Polski w okresie pandemii koronawirusa. Jak zauważył, na ograniczenie rozprzestrzeniania się koronawirusa w Polsce miały wpływ struktura polskiej gospodarki i struktura zaludnienia naszego kraju.

„Polska ma bardzo niski współczynnik urbanizacji w Europie. Aż 40% Polaków mieszka na wsi, a kolejne 30% w małych miastach. To oznacza, że ci ludzie w ciągu dnia spotykają się z mniejszą liczbą osób, które mogą być potencjalnie zarażone, niż ludzie na Zachodzie. Ale nawet duże aglomeracje, gdzie mieszka 30% Polaków, bardzo się różnią. Na przykład Warszawa ma trochę większą powierzchnię niż Londyn, w aglomeracji warszawskiej mieszka 2,5 miliona osób, a w aglomeracji londyńskiej 9 milionów. Łatwo sobie policzyć, że przeciętny londyńczyk w drodze do pracy spotyka dużo, dużo więcej potencjalnie zarażonych osób niż przeciętny warszawiak.”

Także fakt, że w Polsce mniej osób pracuje w usługach sprawia, że w statystycznie w ciągu dnia pracy mamy bezpośredni kontakt z mniejszą liczbą osób. Według naszego eksperta te dwa czynniki spowolniły rozwój pandemii na jej początkowym etapie i dały rządzącym czas na przygotowanie się do walki z nią.

Wojtek pozytywnie ocenił pod tym względem początkową reakcję polskiego rządu na zagrożenie wywołane przez koronawirusa: „Tutaj należy się pochwała rządowi Morawieckiego, bo lockdown został wprowadzony szybko – moim zdaniem ciut za późno, ale też chwilami był za ostry. Ale on spełnił swoje zadanie. Tzn. pandemia zatrzymała się. Zatrzymała się na poziomie 350-400 zakażeń dziennie i tak trwała, ale w międzyczasie wprowadzono tarczę antykryzysową – dokładnie wg pomysłów, o których debatowali ekonomiści światowi i europejscy, według wzorca wprowadzonego w krajach UE, u nas po prostu to nastąpiło dużo, dużo szybciej zanim nastąpiły poważne straty i zanim wytworzyła się ogromna niepewność i strach po stronie ludzi w związku z pandemią.”

Jak dodał, sektory, w których rozprzestrzenianie wirusa następuje najszybciej, były także najbardziej dotknięte przez lockdown. Mniejsze uzależnienie gospodarki od sektora usług dało nam dodatkową przewagę w walce z ekonomicznymi skutkami pandemii.

Nie należy także pomijać wpływu czynników politycznych na sytuację gospodarczą. Jak przypominał Wojtek, obóz rządzący, zdeterminowany, by latem odbyły się wybory prezydenckie, zrobił wszystko, żeby przekonać Polaków, że pandemia nie stanowi dla nich zagrożenia.

„Pierwsze komunikaty w marcu były takie, że wyborów nie przeprowadzimy przez najbliższe dwa lata, a kolejne w czerwcu były takie, że cieszymy się, że już to wszystko minęło, nie należy się bać, należy isć na wybory. Ten komunikat zarezonował, natomiast rzeczywiście myśmy przeszli suchą stopą przez samą pandemię – nie tylko gospodarczo, ale też jeśli chodzi o zarażenia. Tutaj liczby też są bardzo ciekawe – w Polsce, mimo że zmarło kilka tysięcy osób na COVID-19, to mniej więcej tyle samo śmierci udało się zaoszczędzić, jak źle to nie zabrzmi, z powodu lockdownu. Tzn. mniej więcej tyle samo osób nie zmarło w wypadkach samochodowych w tym czasie, bo nie wychodzili z domu. I to są tak zwane excess deaths – liczba zgonów, które są ponad średnią. W Polsce te excess deaths są na poziomie zero, tzn. średnia nie odbiega od poziomu sprzed pięciu lat. W Wielkiej Brytanii jest, zdaje się trzydzieści czy czterdzieści tysięcy zgonów z powodu COVID, a excess deathes jest o połowę więcej, niż wynikałoby to z samej matematyki, z samych śmierci związanych z covid-19. Wynika to z tego, że ludzie bali się iść do lekarza – jeśli byli chorzy na coś innego, zwłaszcza osoby starsze, to bali się zarażenia, zostawali w domu i to się często kończyło tragicznie, więc to może pójść w dwie strony. Dlatego też inaczej reagują na pandemię Brytyjczycy, którzy zwyczajnie się boją, a inaczej Polacy, którzy boją się mniej.”

Wojtek nie był jednak bezkrytyczny wobec polityki rządu od czasu triumfalnego ogłoszenia przez premiera, że wirus jest „w odwrocie”: „Tak, tarcza kryzysowa była dobra i mówię to ja, dr Wojciech Paczos, krytyk tego rządu, człowiek, który nigdy nie głosuje na tę opcję polityczną. To było zrobione porządnie i dobrze przeprowadzone – to się bardzo, bardzo dobrze udało. Myśmy jako ekonomiści od połowy marca mówili, że to powinno iść w tym kierunku, że będzie drogie ale to inwestycja, którą warto zainwestować, żeby przedsiębiorstwa nie musiały zwalniać ludzi, ogłaszać upadłości, żeby mogły jak najszybciej po ustaniu epidemii wrócić na dawne tory i podjąć produkcję i świadczenie usług na nowo. Myśmy to nazwali pierwszym etapem czteroetapowego planu – ten etap nazywał się „hibernacja”. Tę hibernację przeprowadzono porządnie. (…) Problem w tym, że o ile my zaproponowaliśmy program czteroetapowy, w którym drugim etapem było rozmrażanie, które miało się wiązać z odpowiednim programem testowania, trzecim etapem było nadrabianie strat, a czwartym etapem była nowa normalność, to już tych kolejnych etapów rząd nie realizuje. Tzn. Już koniec, epidemia się skończyła, udało się zahibernować gospodarkę i żadnych wniosków już za bardzo nie wyciągamy i to jest problem.”

Nasz ekspert przywołał także przeprowadzone przed prof. Joannę Tyrowicz z UW badanie „Diagnoza Plus”, które wykazało, że bezrobocie w Polsce wzrosło w czasie pandemii do około 6-7%.

„W Wielkiej Brytanii to bezrobocie jest ciągle na poziomie 4%. Niby spadki PKB są duże, ale bezrobocie jest małe. I to jest jedna z tych miar skuteczności programów. Tzn. bezrobocia są nadal na społecznie akceptowalnym poziomie – to nie jest kilkanaście procent, czy dwadzieścia, czy trzydzieści, tak jak w Stanach Zjednoczonych, ale z drugiej strony musimy uważać, co się wydarzy, kiedy te programy wygasną – to będzie duże wyzwanie i to może być duża zmiana jakościowa. Natomiast profesor Tyrowicz nazwała tę sytuację demolką rynku pracy – tzn. nie dzieje się dobrze na rynku pracy, że to bezrobocie skoczyło tak mocno mimo tych programów. Ja ufam tej diagnozie, ale stawiam też taką diagnozę, że gdyby nie ten program i gdyby nie to 10% deficytu tegorocznego, to mielibyśmy do czynienia z taką demolką do kwadratu – nie byłoby czego zbierać. Więc faktycznie warto było zrobić ten program, zapożyczyć się, wydać to dodatkowe dziesięć procent deficytu po to, żeby tę gospodarkę uratować.”

Wojtek mówił także o tym, dlaczego przed laty do konstytucji wpisano limit długu publicznego na poziomie 60% PKB: „To był dobry pomysł wtedy, na tamte realia, żeby to wpisać do konstytucji – to dawało niesamowitą wiarygodność państwu polskiemu jako pożyczkobiorcy, że nie ma możliwości, żeby się zadłużyć ponad miarę, bo konstytucja na to zwyczajnie nie zezwala. I to rzeczywiście działało przez ostatnie 20 lat bardzo dobrze. Problem z tym limitem jest taki, że on jest ex ante, w czasach normalnych, aby wymuszać na rządach prowadzenie odpowiedzialnej polityki fiskalnej, nie wydawać ponad miarę na przykład na kampanie wyborcze, ale również nie obniżać podatków najbogatszym ponad miarę, bo będzie się to wiązało z dziurą budżetową. To wymusza jakieś ustabilizowanie wydatków i przychodów w cyklu koniunkturalnym. Jak są dobre czasy, jest boom, to możemy ten deficyt zmniejszać, spłacać, jak są złe, występuje jakiś kryzys w normalnym cyklu, to możemy się zapożyczać. Problem pojawia się, kiedy ma miejsce taka niefortunna sytuacja, jaka wydarzyła się teraz – jesteśmy blisko limitu i ma miejsce gigantyczny kryzys, który trzeba sfinansować długiem. Wtedy ten limit jest pewnego rodzaju problemem i obciążeniem. Najnowsza literatura naukowa zaproponowała rozwiązanie, żeby na tego typu sytuacje mieć tzw. „emergency fund”, czyli powoływać specjalny, dodatkowy dług publiczny, z którego można by sfinansować przetrwanie takiego kryzysu. I to jest mniej więcej to, co się wydarzyło w Polsce, tzn. zostało to wyprowadzone poza finanse publiczne, do funduszu rozwoju, i teraz są dwa pytania: po pierwsze, kto i kiedy ma to spłacać. Kto, czyli która część społeczeństwa, ale też które pokolenia, czyli czy ma to spłacać obecne pokolenie, czy rozłożyć tę spłatę na przyszłe pokolenia, ponieważ jest to kryzys, który się przydarza raz na sto lat. Jeden z pierwszych pomysłów ekonomistów był taki, żeby to finansować z obligacji stuletnich, czyli rozłożyć spłatę tych obligacji na najbliższe sto lat. Drugie pytanie jest takie: czy rząd zachowa wiarygodność i spłaci ten polski fundusz rozwoju i nie będzie powoływał kolejnych funduszy na kolejne okazje?

Cięcia automatycznie się nie włączą, bo polski fundusz rozwoju jest poza sektorem publicznym wedle ustawy. Korzystając z takiej luki prawnej, rząd wyprowadził część tego długu poza sektor rządowy. Z jednej strony są takie głosy, żeby to włączyć z powrotem w sektor publiczny, żeby była transparentność, ale z drugiej strony to by oznaczało, że musimy go natychmiast zacząć spłacać i jesteśmy wtedy zupełnie nieprzygotowani na wyzwania najbliższej przyszłości. Mało tego, także na to, że na jesieni może pojawić się druga fala i manewr, który był zrobiony na wiosnę, trzeba będzie w jakimś stopniu powtórzyć, co znowu będzie kosztowne. Tej ścieżki jako ekonomista nie polecam, bo to by była katastrofa dla polskiego rynku pracy.

Druga rzecz jest taka, że my mamy w konstytucji zapisany limit długu 60%, ale to, że dług przekroczy ten poziom, wiedzą wszyscy. Wg oficjalnych danych Funduszu Walutowego, w przyszłym roku to będzie 60%. Czy w związku z tym wydarzyła się jakaś katastrofa? Nie.”

Pytany o to, czy rynki finansowe nie reagują źle na tę sytuacje, zapewniał: „Nie, w ogóle nie ma takiego klimatu wobec Polski. To znaczy, że ten limit, wokół którego zacznie się dziać coś niepokojącego, jest dużo, dużo wyższy. Najważniejsze równanie długu publicznego to to, czy realna stopa procentowa jest wyższa czy niższa od wzrostu gospodarczego. Obecnie w Polsce ta stopa procentowa jest niższa, w związku z czym dług automatycznie sam się spłaca.

My jesteśmy dynamiczną gospodarką, która w przyszłości będzie generowała przychody. Do tego ta gospodarka jest dużo większa niż była w 1997 roku, a to oznacza, że możemy pożyczać w kraju. To zupełnie inna sytuacja od tej, w jakiej były Argentyna, Grecja czy Wenezuela, kiedy ogłaszały bankructwo. Tamte kraje były w większości zadłużone zagranicą. Polska ma w zagranicznym długu 25%, a dług krajowy stanowi 75% [długu publicznego]. Dług krajowy jest dużo bardziej stabilny i dużo łatwiej się go spłaca, bo spłaca się go z tych samych podatków, z których się pożycza. To operacja, która jest mało kosztowna z punktu widzenia makrogospodarczego, czyli całej gospodarki. To nie obniża poziomu zasobów w gospodarce, a spłacanie długu zagranicznego – tak. O spłacie długu będzie decydowało to, ile podatków będziemy w stanie zebrać w przyszłości. Tutaj też Polska jest krajem rozwiniętym, z dobrze funkcjonującymi instytucjami, które pobierają podatki. W Grecji służby podatkowe praktycznie przestały działać przez pierwsze dwa lata kryzysu. Polsce to nie grozi.

Zadłużenie zacznie być niebezpieczne, kiedy stopa procentowa długu przekroczy wzrost gospodarczy w sposób stabilny, dług wpadnie w spiralę samonakręcania i z roku na rok będzie go coraz więcej. To było bardzo widoczne w przypadku Grecji.

Nie tylko Polska ma ten problem, to jest problem wszystkich krajów, które zostały dotknięte przez pandemię i wszystkie teraz biją rekordy zadłużenia.”

W odpowiedzi na pytanie, czy w obecnej sytuacji należy podwyższyć konstytucyjny limit długu publicznego, Wojtek wyjaśniał: „W jakiś sposób wszyscy ekonomiści się zgadzają, że nie można było pozwolić na upadłość firm, a nie ma innej możliwości, to musiało kosztować. Teraz pytanie: czy ujawniamy ten dług, ale wiąże się to ze zmianami w konstytucji, czy zachowujemy status quo – część długów w tej fundacji, część długów w tamtej fundacji.

Odpowiedzialne ze strony opozycji byłoby powiedzieć: ok, rozumiemy sytuację, zgadzamy się na tę pojedynczą zmianę w konstytucji na przykład na 70 lub 80%, ale w zamian za to oczekujemy, że na przykład spełnione zostaną gospodarcze postulaty połowy Polaków, która zagłosowała na nas. Najważniejszym wspólnym mianownikiem wszystkich, którzy głosowali na opozycję, jest strach przed zmianami klimatycznymi. My się zgodzimy na podwyższenie limitu długu pod warunkiem zielonej transformacji.”

Nasz ekspert nie ma jednak złudzeń co do tego, czy pandemia zmieniła coś w polskiej debacie o polityce gospodarczej: „W Polsce nie zmieniło się nic. To, co się mogło zmienić, to już się nie zmieniło – mówię oczywiście o wyborach prezydenckich. Inna wizja prowadzenia polityki gospodarczej nie zyskała jakiegoś gigantycznego poparcia społecznego, a politycy niczego nie zrobią sami z siebie. W szerszym sensie nie tylko wygrał kandydat, który nie wyciągnął żadnych wniosków z pandemii, ale też żaden z kandydatów, a to byli merytorycznie bardzo dobrze przygotowani kandydaci, nie wyciągnął żadnych wniosków co do tego, w jaki sposób zmienić polską politykę gospodarczą. W trakcie debat ten temat pojawiał się gdzieś na czwartym, piątym planie. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że polska służba zdrowia prawie się wywróciła, że jesienią może przyjść druga fala. Nikt nie powiedział, że rynek pracy przetrwał tylko dzięki tarczy antykryzysowej i może należy go zmienić. Pisząc ten czteroetapowy plan, przewidywaliśmy, że zmiany nastąpią w czterech zakresach: ochrona zdrowia, bo sprawna ochrona zdrowia to sprawna gospodarka – żaden z kandydatów się o tym nie zająknął; rynek pracy – przewidywaliśmy, że społeczeństwo w wyniku pandemii wymusi na rządzących zmiany w tym zakresie – zbyt elastyczny rynek pracy to destabilizator, osoby na nim zatrudnione zmniejszają swoją produktywność w okresie kryzysu, a to powstrzymuje rozwój; długi trzeba będzie zacząć spłacać i należałoby to zrobić w sposób sprawiedliwy, czyli opodatkowując tych, którzy relatywnie najlepiej wyszli na pandemii, a zmniejszać obciążenia tych, którzy najbardziej stracili – chodzi o to, że w Polsce rosną nierówności, a sygnały ze strony polityków są takie, że to dobrze, że inflacja rośnie, bo to pomoże spłacić dług – tyle, że inflacja obciąża nieproporcjonalnie mocniej tych, którzy zarabiają najmniej, więc nie ma mowy o progresji, jest mowa o zwiększeniu regresji.

Dzisiaj mamy powtórkę z 2008 – wtedy Donald Tusk wprowadzał tymczasowe uśmieciowienie rynku pracy, które zostało z nami do dziś, a dzisiaj premier Morawiecki mówi, że będzie obniżał pensje i wyrzucał z pracy urzędników, co jest kompletnym absurdem, bo jeśli dzięki temu zaoszczędzi jedną setną tego, co wydał na walkę z pandemią, to będzie dużo.”

Nagranie rozmowy jest dostępne dla abonentów na stronie Radia TOK FM.

Podobne opinie i ekspertyzy

Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Akceptuję Polityka prywatności