Bez embarga nie mamy z Rosją szans. Wywinie się, spłaci długi, kupi bomby – wywiad w Gazeta.pl

przez Wojciech Paczos

Nasz ekspert dr Wojciech Paczos udzielił redaktorowi Sroczyńskiemu wywiadu, w którym wyjaśniał między innymi, dlaczego należy jak najszybciej wprowadzić embargo na rosyjską energię i jakich konsekwencji tego działania powinniśmy się spodziewać. Wywiad ukazał się w portalu Gazeta.pl. Publikujemy go w całości również poniżej.

Grzegorz Sroczyński: Na co się szykować? 

Wojciech Paczos: Na wysokie ceny. I braki w dostawach prądu i gazu.

Polski Instytut Ekonomiczny pisze: „Realnym zagrożeniem jest głęboki spadek konsumpcji”. Czyli zbiedniejemy?

Nie. Chyba nie. Jeśli nawet ceny paliw polecą w kosmos, nie spowodują radykalnego obniżenia standardu życia w Polsce. Zresztą nie powinniśmy traktować tego jako niebezpieczeństwa, które należy ominąć, tylko jako coś, co trzeba świadomie wybrać. 

Świadomie wybrać?

Powiedzieć sobie: okej, chcemy, żeby paliwa były droższe, chcemy, żeby w mieszkaniach było dwa stopnie chłodniej. I tak, chcemy, żeby czasami brakowało prądu, żeby nasze rachunki wzrosły, ponieważ zależy nam na uniknięciu skrajnego scenariusza. 

Czyli?

Ten skrajny scenariusz to klęska Ukrainy i rozlanie się wojny na resztę Europy. Wtedy putinowska Rosja będzie na nas zrzucać bomby za nasze własne pieniądze. 

Do Rosji wciąż płyną nasze euro i dolary, co ma trzy straszne konsekwencje. Pierwsza, że ofiary w ludziach i zniszczenia na Ukrainie rosną codziennie, więc powinniśmy to jak najszybciej przerwać. Druga, że jeśli Rosja będzie miała pieniądze na nowe bomby, to z Ukrainy ucieknie nie trzy miliony, tylko dziesięć milionów ludzi. I wszyscy uciekną do Polski, bo to ich pierwsze miejsce wyboru, a nasze państwo tego nie uniesie, w ogóle nie zadziała. A trzecie niebezpieczeństwo jest takie, że dzięki naszym pieniądzom Rosji starczy sił na przegrupowanie i pójdzie dalej, zaatakuje jakiś kraj NATO. Ten scenariusz jest w tej chwili mało prawdopodobny, ale trzeba go uwzględniać. I wtedy wchodzimy w całkiem inny świat, otwartą wojnę z mocarstwem atomowym. Koszty tego będą gigantyczne. Więc wydaje mi się, że wysokie ceny gazu i benzyny to nie jest najgorsza rzecz, jaka może nas spotkać. Powinniśmy zacisnąć zęby i właśnie to wybrać. 

My?

My, czyli Unia. Europa powinna natychmiast wprowadzić embargo na rosyjskie surowce. 

Dlaczego to się nie dzieje?

Zasadnicze pytanie brzmi: po co są politycy? Czy oni są po to, żeby dbać o niskie ceny ropy i gazu, czy żeby ratować własne społeczeństwa przed skrajnymi scenariuszami? Ja uważam, że to drugie. Ich dziejowa odpowiedzialność polega obecnie na tym, żeby nas uratować przed wojną. A najlepszym narzędziem, jakie teraz mamy – mówię to z punktu widzenia ekonomisty, bo na narzędziach wojskowych się nie znam – jest embargo. I to od razu, od dzisiaj. Embargo na gaz, węgiel, ropę. I trudno, jakoś musimy sobie poradzić, ale przestajemy płacić Rosji i przestajemy otrzymywać te surowce. 

Technicznie to możliwe? 

Oczywiście. I to od jutra. Kwestia decyzji.

A potem blackouty, reglamentacja gazu, kartki na benzynę?

Najpierw potężnie skoczą ceny. I potrzebna będzie asysta państwa, czyli wsparcie dla najuboższych. Ale nie powinniśmy zbijać tych cen, mechanizm cenowy powinien działać. Chodzi o to, żeby rządy nie zaczęły nerwowo dotować gazu i paliw. 

Dlaczego? 

Bo aby operacja gwałtownego odcięcia Europy od rosyjskich surowców się udała, zwykli obywatele muszą mocno zmniejszyć zużycie. To ułuda, że uda się się to przeprowadzić bez wysiłku i zaangażowania całych społeczeństw. Musimy pozwolić mechanizmowi cenowemu działać, żeby ludzie powiedzieli: okej, w takim razie będziemy oszczędni, ale rozumiemy, po co to jest. Złym pomysłem byłyby obniżki akcyzy i VAT-u, żeby maskować skoki cen. 

Czyli benzyna po 10 zł i trudno?

Tak. A biednym dopłaćmy. 

Żeby Europa odcięła surowce z Rosji i jakoś to przetrwała, muszą się złożyć cztery czynniki – każdy mniej więcej po jednej czwartej. Pierwsza ćwiartka to zwiększenie importu z Arabii Saudyjskiej, druga ćwiartka to ponowne włączenie Iranu do systemu handlu ropą, trzecia ćwiartka polegałaby na podmiance, czyli Rosja w wyniku embarga zamiast do Europy musi sprzedawać surowce do Indii i Chin, a my bierzemy z Zatoki Perskiej to, co dotąd kupowały tam Indie i Chiny, no i wreszcie ostatnia ćwiartka to zmniejszenie konsumpcji. Ale tak naprawdę im bardziej się uda ograniczyć konsumpcję paliw kopalnych, tym lepiej. 

Zaraz. Ale jaka podmianka? Czyli Chiny i Indie kupią od Rosji to, czego my nie kupimy? Przecież wtedy Putin znowu ma pieniądze na prowadzenie wojny.

I tak, i nie. Są dwie ważne różnice. Z rosyjską ropą i gazem jest tak, że nie da się ich łatwo wysłać w innych kierunkach. Gaz – to już w ogóle, bo brakuje gazociągów, czyli przez pewien czas Rosja musiałaby go palić bez celu i wysyłać w kosmos. Z kolei rosyjska ropa Ural ma niższą kaloryczność niż ropa Brent, więc do jej przerobu potrzebne są nieco inne rafinerie, które stoją w Europie, a nie stoją w Chinach. Zajęłoby trochę czasu, zanim Chiny i Indie byłyby w stanie aż takie ilości od Rosji kupić.

I to byłby ten czas na przyduszenie Putina?

Tak. Zresztą nawet po rozwiązaniu tych wszystkich kłopotów, Rosja dostałaby dużo mniejsze pieniądze. Musiałaby przyjść do Indii i Chin, powiedzieć: „Słuchajcie, nie chcecie naszej ropy?”. „Hmm, okej, tyle że mamy ropę z Zatoki, ale jak nam zaoferujecie 50 procent taniej, to możemy się umówić”. Chiny i Indie mogą dyktować warunki dużo gorsze niż dawała Europa. No i pytanie, czym by płaciły za rosyjską ropę i gaz. To nie jest do końca jasne. Dolarami? Euro? Niekoniecznie. 

Dlaczego? 

Bo te dolary czy euro można natychmiast wyłączyć. 

Wyłączyć?

To jest dość ciekawe i nieintuicyjne, spróbuję ci wytłumaczyć. Mimo że mamy zglobalizowany system finansowy i waluty krążą po całym świecie, to one tak naprawdę nie opuszczają fizycznie swoich krajów. Jeśli płacisz w euro, to pieniądze są przelewane gdzieś w systemie banków europejskich, a jeśli płacisz w dolarach – nieważne, gdzie to robisz – to dolary są przelewane w bankach amerykańskich. Czyli Chiny, żeby zapłacić Rosji za ropę i gaz, musiałyby uruchomić swój rachunek gdzieś w Europie albo rachunek dolarowy gdzieś w Stanach i zrobić przelew – upraszczam, ale nie aż tak bardzo. To oznacza, że de facto pełną kontrolę nad walutą euro ma Europejski Bank Centralny, a nad dolarami prawie pełną kontrolę ma z kolei Fed – prawie, bo bardzo dużo dolarów krąży w formie gotówki, a nad gotówka już nie ma kontroli, można ją przewieźć w walizce. Ale nie sądzę, żeby Chiny chciały płacić Rosji wagonami pełnymi papierowych banknotów za ropę i gaz. Tak czy inaczej sytuacja Rosji po wprowadzeniu embarga zrobiłaby się megaskomplikowana.

Teraz nie jest skomplikowana?

Jest, ale za mało. 

Przecież Zachód zastosował środki wyjątkowe: zamroził aktywa banku centralnego Rosji. Putin nie ma dostępu do 300 miliardów dolarów uciułanych na trudne czasy.

Byłem w szoku.

„The New York Times” napisał, że to wydarzenie bez precedensu w historii: 'Najważniejszą innowacją tej wojny jest wykorzystanie ekonomicznego odpowiednika bomby atomowej. Stany Zjednoczone, wraz z Unią Europejską i Wielką Brytanią, nałożyły na Rosję sankcje, które z niespotykaną szybkością i skalą sparaliżują jej gospodarkę, zagrażając firmom i niszcząc oszczędności milionów Rosjan. Skutki tych sankcji przywodzą na myśl skutki wybuchu bomby atomowej”.

Owszem. Kiedy zablokowano aktywa rosyjskiego banku centralnego, nikt nie wiedział, co się wydarzy. Cały weekend siedziałem na telefonie z ludźmi, którzy zajmują się bankowością centralną i znają się na Rosji, ale nie mieli pojęcia, co będzie w poniedziałek. Mogło się wydarzyć wszystko. 

A zwłaszcza nic. 

Sankcje mogły spowodować, że system finansowy Rosji upadnie w kilka godzin, powstanie panika, ludzie ruszą po swoje pieniądze. I rzeczywiście ruszyli, ale nie na tak dużą skalę, żeby zatkać system. Te wszystkie obrazki kolejek do bankomatów w Rosji, które pokazywały europejskie media, były mocno przesadzone. A z drugiej strony mogło się okazać, że nic się nie wydarzy. No i trochę na to wyszło. 

Dlaczego?

Bo Rosja cały czas ma nadwyżkę w handlu zagranicznym. 

Nadwyżkę?

Więcej pieniędzy zarabia na eksporcie swoich surowców, niż wydaje na import towarów. Cały swój import może sfinansować z bieżącego przychodu z ropy i gazu. Póki nie zrobimy embarga na surowce, to pieniądze wciąż płyną, więc Rosja z nadwyżki może finansować import i obsługiwać swoje długi. 

Zachód płci Putinowi za ropę, a potem on zachodnim bankom spłaca wszystkie zobowiązania i szafa gra? 

Tak. To się spina. W czwartek Rosja zapłaciła swoje odsetki od długu. Wszystkie media na świecie odliczały, co się wydarzy: „Czy Rosja w czwartek zbankrutuje jak w 1998 roku?”, „Czy Rosja będzie miała na odsetki?” itd. To było nieco naiwne, bo przecież ich dzienny przychód z surowców jest większy niż kwota, którą musieli spłacić. No i spłacili. A przekaz był taki: jesteśmy stabilnym partnerem, wojna to osoba sprawa, „business is business”, nie interesujcie się tym, co robimy na Ukrainie, bo my regulujemy wszystkie zobowiązania. 

Gdyby te sankcje wprowadzono do końca, konsekwentnie, czyli wykluczono z rynku wszystkie rosyjskie banki, to Rosja nawet stu milionów dolarów nie byłaby w stanie przelać. Ale zostawiliśmy w systemie dwa największe rosyjskie banki. To trochę tak, jakby zamknąć wszystkie sklepy na osiedlu, ale zostawić otwarte LIDL-a i Biedronkę 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Takie „sankcje” nie byłyby szczególnie bolesne.

Po co Zachód tak robi?

Żeby zostawić sobie możliwość kupowania ropy, gazu, węgla. Gdybyśmy wycięli wszystkie rosyjskie banki z systemu, nie moglibyśmy Rosji zapłacić za te surowce. 

Dlaczego rubel, który miał stać się śmieciem – przeczytałem ze czterdzieści tekstów pod hasłem „Rubel pod wodą” i „Rubel przestaje istnieć” – właśnie umocnił się do dolara o 25 procent. Co to w ogóle jest?!

No, niestety. 

Przed wojną dolar kosztował 80 rubli, potem w wyniku sankcji zrobiło się 140 rubli za dolara, teraz dolar znów kosztuje 100 rubli. Zwyżka dolara z 80 na 100 rubli – to jest ten miażdżący cios Zachodu dla rosyjskiej gospodarki? Putin się z tego śmieje.  

Nie sądzę, żeby mu było wesoło.

Ale to nie jest jednak klęska sankcji?

Powiem inaczej: Zachód zdecydował się na bezprecedensowe sankcje, które są ważnym przełomem i moralnym zwycięstwem. 

No jasne: „Moralnie wygraliśmy”. A rubel tymczasem się umacnia.

Poczekaj. Nigdy wcześniej nie nakładano takich sankcji na nikogo, nawet na Iran. Więc to był przełom mentalny. Otworzyliśmy dawno nieodwiedzaną piwnicę, którą wszyscy się bali otwierać. Okazało się, że drzwi działają, więc możemy wejść do środka i szukać dalej. 

Czyli?

Będą mocniejsze sankcje. Miesiąc temu w ogóle bym się nie spodziewał, że Zachód może zamrozić konto rosyjskiego banku centralnego.

I nic się nie wydarzyło. Sam mówiłeś. 

Ale czy wszystko idzie dalej jak przed wojną? Absolutnie nie. Poza tym sankcje finansowe zebrały cały spotlight, wszystkie reflektory medialne zostały na to ustawione: Rosja będzie bankrutem, Rosja zaraz upadnie, nie spłaci zobowiązań. Tymczasem największą szkodę wyrządza Rosji embargo na technologie, o czym się mało mówi, bo to nie jest tak efektowne. To szkodzi powoli, ale nieubłaganie. Z tego się nie da łatwo wywinąć. 

Wyjaśnij.

Chodzi o to, że Rosja prawie nie ma własnych technologii. To prosta gospodarka oparta o eksport prostych rzeczy, które można wykopać z ziemi i wysłać pociągiem albo rurociągiem. Dlaczego tak to wygląda? Bo rosyjska gospodarka ma strukturę mafijną, a mafia nie została stworzona do tego, żeby konsultować, debatować, szukać nowych rozwiązań, dopuszczać innowacyjne pomysły. Mafia potrafi tylko rządzić. I jedyny rodzaj przedsiębiorstwa, którym mafia może jako tako zarządzać, to takie, które pozwala na siłowy wyzysk w prostych gałęziach gospodarki. Gospodarka Rosji jest w dużo gorszym stanie niż radziecka, bo ZSRR – cokolwiek byśmy złego o komunizmie mówili – jednak kształcił łudzi, a potem ich awansował. Oczywiście pod warunkiem, że nie fikali politycznie. Dlatego Związek Radziecki miał swoją technologię kosmiczną i w zasadzie był samowystarczalny.

Rosja nie ma prawie nic swojego, to kraj, który absolutnie w każdej technologii korzysta z osiągnięć Zachodu. Nawet jeśli coś produkuje, to wkład technologiczny do wszystkich swoich towarów musi importować – z Ameryki lub z Europy, a nie z Chin. Miałem ostatnio ciekawą rozmowę z rosyjskim ekonomistą, który jest przeciwnikiem wojny. On pewnie trochę przesadza, ale twierdzi, że embargo na technologie może w Rosji spowodować głód. „Zaraz, jak to?” – pytam – „Przecież Rosja ma obsiane pola, to co niby jej grozi?”. „Żeby zamienić te obsiane pola na jedzenie, potrzebujesz maszyn, przetwórstwa, komputerów, a one się zaczną psuć i nie będziesz ich w stanie naprawiać bez zachodnich technologii”. To się pewnie nie wydarzy w tym sezonie, bo wszystkie urządzenia na raz się nie zepsują, ale stopniowo będzie Rosji coraz trudniej. Już teraz zabrakło protez do zębów i zawieszono zabiegi dentystyczne, bo Niemcy przestali jakiś składnik do tych protez wysyłać. Efekty sankcji mogą być widoczne w kompletnie niespodziewanych miejscach.

A nie masz wrażenia, że my się teraz pocieszamy? „Zabrakło protez”. No to oni sobie te protezy czymś tam połatają, a traktory czy maszyny do produkcji soków jakoś naprawią. Kiedy w ZSRR brakowało pasków klinowych, to się je robiło z pończoch czy czegoś tam.

Nie mam wystarczającej wiedzy o technologiach, żeby dać ci lepsze i bardziej przekonujące przykłady. Ale powtórzę: to embargo będzie działać, tyle że nie od razu. Rosja jest dużo bardziej zależna od zachodnich technologii niż Związek Radziecki, a właśnie relegowano ją do takiego klubu państw jak Wenezuela czy Iran. 

Tyle że te dwa kraje funkcjonują pod sankcjami od wielu lat. Też nie dostają technologii z Zachodu i jakoś trwają. 

Owszem. Ale to nie jest funkcjonowanie na poziomie mocarstwa światowego, które mogłoby rzucać wyzwanie innym krajom. Natomiast – zgoda – masz trochę racji, bo technologiczne embargo to nie jest coś, co osłabi Rosję w krótkim okresie i pozwoli uniknąć śmierci ludzi na Ukrainie.

Co twoim zdaniem mogłoby szybko zmienić bieg wydarzeń i zatrzymać wojnę?

Trzy rzeczy. Po pierwsze – już to mówiłem – embargo na ropę i gaz, bo ono natychmiast odcina Rosję od funduszy. Można też zrobić to, co zaproponował Morawiecki, czyli ogłosić koniec wysyłania do Rosji czegokolwiek. Niech sobie radzą sami. 

Druga rzecz to zielone korytarze dla dezerterów rosyjskich, które byłyby gwarantowane przez Zachód. W tej chwili to Ukraina gwarantuje dezerterom, że mogą się poddać – najlepiej z czołgiem – i dostają za to wypłatę. Dużo jest wokół tej akcji szumu medialnego, ale nie wiemy do końca, czy ten system rzeczywiście działa i na jaką skalę. Żeby taka oferta była dla rosyjskiego wojska przekonująca, gwarantem powinna być Unia, bo Ukrainie oni nie ufają, przecież od lat w telewizji słyszą, że to państwo upadłe, które nie działa i składa się głównie z niedobitków faszystów. Jeśli te zielone korytarze byłyby gwarantowane przez NATO albo Unię, to wtedy zaczyna się inna rozmowa.

Mamy przyjmować w Europie rosyjskich dezerterów?

Tak. Oczywiście rodzi się wiele pytań. Ile im zaproponować kieszonkowego? Czy dziesięć tysięcy euro plus azyl na Zachodzie wystarczą? Czy chcemy ich przyjmować w Unii, skoro przed chwilą zabijali i spuszczali bomby na budynki mieszkalne? To wszystko jest moralnie dwuznaczne, bo musielibyśmy fundować dobre życie agresorom, ale jednocześnie byłoby bardzo skuteczne. Być może w tym przypadku cel uświęca środki. Wystarczyłoby, żeby jeden procent rosyjskich żołnierzy zdecydował się na dezercje w ramach takiej obietnicy, aby zdruzgotać morale wszystkich pozostałych.

Bardzo dużo na Zachodzie mówi się o tym, żeby to Putin dostał jakąś drogę wyjścia, drabinę, po której mógłby zejść i zachować twarz. A mnie się wydaje, że taniej i prościej podstawić taką drabinę jego żołnierzom. 

Coś jeszcze? 

Cieżko mi to przez gardło przechodzi, ale to, co ostatnio zrobił Kaczyński – pomysł misji pokojowej NATO – wcale nie było takie głupie z punktu widzenia teorii gier. Bo strategia, którą gra Rosja, wygląda tak: jesteśmy szaleni, jesteśmy do wszystkiego zdolni. I błąd, który popełnia Zachód, to nadmierna racjonalność. W momencie, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę i zaczęła straszyć Zachód głowicami atomowymi, wszyscy tutaj mówią: „Musimy wykluczyć wojnę Rosja-NATO”. „Musimy dać Rosji jasny sygnał, że nie będziemy wchodzić w konfrontację wojskową”. Zapewniamy ich sto razy dziennie, że NATO na Ukrainę nie wejdzie. Dzięki temu Rosja dokładnie wie, co zrobi Zachód, a my kompletnie nie mamy pojęcia, co zrobi Rosja. Wprowadzenie odrobiny szaleństwa ze strony Zachodu wcale nie jest złe. I dobrze, że takie rzeczy – czyli te niejasne słowa o ewentualnej misji pokojowej NATO na Ukrainie – wypowiada nie Stoltenberg, który jako szef NATO bierze odpowiedzialność za każde otwarcie ust, tylko wicepremier Polski, czyli państwa trochę skłóconego z Zachodem, ale jednocześnie frontowego. Nie do końca wiadomo, czy traktować to poważnie i co właściwie propozycja Kaczyńskiego oznacza. Zafundowanie Putinowi odrobiny niepewności, że może Zachód jednak jest w stanie dać mu piąchą w twarz i wejść na Ukrainę, to może być dobry pomysł. Chodzi o to, żeby nie związywać sobie rąk i nie mówić: „Panie Putin, obiecujemy, że na pewno czegoś nie zrobimy”. Zostawmy sobie wszystkie opcje dostępne, bo tak gra Rosja.

Czy wprowadzenie embarga na wszystkie towary – czyli że do Rosji nic nie jedzie – byłoby bardzo bolesne dla Zachodu?

Raczej nie. Bolesne są głównie ropa, gaz, węgiel i zboże. Odpowiedzialny rząd czasem mówi ludziom rzeczy, których nie chcą usłyszeć: „Benzyna będzie droga, przez jakiś czas może być nawet koszmarnie droga, ale te wyrzeczenia ponosimy dla naszych dzieci, żeby nie rosły w cieniu imperium, które dusi Europę”. Jestem przekonany, że Unia w końcu podejmie decyzję o embargo. Jeszcze nie w tym tygodniu, ale niebawem. Wszystko zmierza w tym kierunku. A ci, którzy się opierają, zostaną zakrzyczani przez opinię publiczną. 

Bo obrazki z Mariupola zrobią swoje?

Też. Również ekonomiści stoją tu po jednej stronie i mówią: stać nas na to. Koszty zostały policzone. Niemieccy ekonomiści opublikowali raport i to całkiem niezły metodologicznie, w tydzień zdołali napisać dobrą pracę. Policzyli, że dla Niemiec koszt embarga na surowce z Rosji wyniósłby między 0,5 a 3,5 procent PKB. Przecież nie takie spadki widzieliśmy w czasie pandemii i jest to – paradoksalnie – dobra okoliczność. Niemieccy politycy, którzy opóźniają wprowadzenie embargo, nie mają już straszaka, że rezygnacja z rosyjskiego gazu i ropy oznaczałaby eksplozję bezrobocia i inne plagi. Ekonomiści im na to mówią: „No okej, ale podajcie jakieś źródło, z czego niby to wynika? Bo my z naszych analiz wnioskujemy, że maksymalny spadek niemieckiego PKB wyniesie 3,5 procent. To dużo, ale dzięki pandemii wiemy, czym to jeść. Wiemy też, że polityka gospodarcza państwa jest w stanie dobrze łagodzić tego typu wstrząsy”. Wszystko będzie zmierzało w kierunku pełnego embargo nałożonego na Rosję. Oby jak najszybciej.

Czyli szykować się na 10 zł na stacji benzynowej?

Tak.

Odkurzać rower?

I cieszyć się z tego. Bo im droższe to paliwo, tym bardziej szczelne embargo i tym szybciej Rosja odpuści. Kupujemy bezpieczeństwo dla naszych dzieci nie takim znowu wielkim kosztem. 

Inflacja z tego będzie?

Jeśli embargo wejdzie, to inflacja skoczy do kilkunastu procent. 

Nie więcej?

Raczej nie. Ale pytanie, jak długo to kilkanaście procent będzie szaleć. I to jest zadanie dla polityki monetarnej – żeby trwało to maksymalnie rok, a nie trzy lata. 

Co powinni robić?

Pokazywać codziennie, że są kompetentni. Fundamentalny błąd polskiej polityki monetarnej nie polegał na złych działaniach, tylko na słowach. Najpierw NBP opowiadał bajki, że inflacji w ogóle nie ma, potem, że może i jest, ale tylko chwilowa, wreszcie Glapiński przyznał, że inflacja będzie z nami dłużej, ale jej przyczyny są wyłącznie zewnętrzne. Teraz na szczęście to się trochę zmieniło, Glapiński ubiera się w piórka jastrzębia, już się nie boi podnosić stóp procentowych, inny jest też skład Rady Polityki Pieniężnej. 

Jak polska gospodarka przez to wszystko przejdzie?

Czeka nas czkawka pocovidowa, bo to nie jest tak, że wirus minął i jesteśmy na prostej. Przez dwa lata przedsiębiorstwa prawie nie inwestowały, nie miały kiedy się tym zajmować. Nie chodzi tylko o inwestycje typu kupienie nowej fabryki, ale też o inwestycje w tak zwany kapitał ludzki, czyli na przykład wysłanie ludzi na szkolenia. Tego w ogóle nie było w pandemii, bo doba ma 24 godziny i przedsiębiorcy się zajmowali gaszeniem pożaru. Teraz mogliby spokojnie nadrabiać stracony czas, ale przyszła wojna, kryzys uchodźczy i wszyscy wkraczamy na terytorium, które ma mnóstwo niewiadomych. Wczoraj widziałem, że jakiś bank obniżył perspektywę wzrostu polskiego PKB z 4 procent do 3,5 procenta. Myślę, że przy takim poziomie niepewności – co zrobi Putin, ile milionów uchodźców trafi do Polski – obniżanie czy podwyższanie prognoz o pół punktu procentowego jest bez znaczenia, bo po prostu nie wiemy.

Unia zaproponowała wszystkim Ukraińcom, że przez rok – a wkrótce przez trzy lata – mogą funkcjonować jak obywatele UE, osiedlać się, podejmować pracę, korzystać z usług publicznych w dowolnym miejscu. To dla Polski ważne, bo Warszawa czy Lublin nie są z gumy, uchodźcy powinni też trafić w inne miejsca. Ale pojawia się problem koordynacji. Oto jest miasteczko w Holandii, które chce przyjąć ileś osób, z drugiej strony jest Warszawa, która chętnie by się podzieliła gościnnością z tym miasteczkiem. Niestety, nasze państwo nie potrafi tego skoordynować, chociaż nie jest to bardzo trudne, wymaga paru ogarniętych osób z komputerem. Przecież nic już nie trzeba załatwiać na poziomie głów państw, bo oni się dogadali, to wszystko zostało klepnięte i Unia udzieliła Ukraińcom prawa pobytu. Jeśli w mediach ktoś opowiada, że Holandia nie przyjmuje uchodźców, bo jakiś polityk holenderski ogłosił, że nie dadzą im azylu, to jest to brednia. Oni nie potrzebują azylu, mogą przyjechać do Holandii i tam mieszkać, jeśli tylko chcą. Pozostaje kwestia wykonania telefonów, żeby to gościnne miasteczko wysłało autokar, podania terminu i miejsca, postawienia centrów logistycznych: tu jest autobus, który jedzie do Amsterdamu, ten jedzie do San Sebastian, a ten do Bolesławca. I to jest zadanie dla państwa.

Jak ta wojna się skończy?

Widać dwa scenariusze militarne: albo Ukrainie uda się dokonać kontrataku i wyprzeć najeźdźcę, albo będzie „standoff”, czyli ukraińska armia zatrzyma agresora, ale agresor nadal będzie bombardować miasta, zabijać ludność cywilną i tak przez najbliższe miesiące. Chciałbym wierzyć w to pierwsze, ale powinniśmy szykować się na to drugie. 

Skończył się okres robienia interesów z Moskwą, to jest teraz totalnie nieprzewidywalny kraj. W dodatku nie wystarczy wymienić lidera, bo wszyscy liczą, że odbędzie się pucz, Putin dostanie herbatę z polonem i na białym koniu przyjedzie liberał, który odmieni oblicze Rosji. No, niestety, ale tej wojny nie prowadzi tylko Putin, prowadzi ją Rosja, a popierają obywatele. Dopóki system w Rosji się nie zmieni, nie ma powrotu do „business as usual”.

Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych.

Podobne opinie i ekspertyzy

Strona wykorzystuje pliki cookies w celu prawidłowego jej działania oraz korzystania z narzędzi analitycznych, reklamowych i społecznościowych. Akceptuję Polityka prywatności