W połowie stycznia w portalu OKO.press ukazał się wywiad na temat inflacji, jakiego redaktorowi Jakubowi Szymczakowi udzielił nasz ekspert dr Wojciech Paczos. Fragmenty tekstu publikujemy poniżej. Zachęcamy także do przeczytania całej rozmowy, z której dowiedzieć się można także co dr Paczos sądzi o postulatach kontroli cen i sugestiach, że do gospodarki wpompowywany jest „pusty pieniądz”.
***
Jakub Szymczak, OKO.press: Gdy rozmawialiśmy o inflacji w maju, przewidywałeś, że na koniec roku będziemy mieli 4-5 proc. inflacji. Skończyliśmy z 8,6 proc. Mówiłeś też, że mamy za mało danych, żeby dokładnie określić, co jest kluczową przyczyną rozwijającej się inflacji. Dziś wiemy więcej?
Dr Wojciech Paczos, Cardiff University, Instytut Nauk Ekonomicznych PAN, fundacja Dobrobyt na Pokolenia: Właściwie dobrze byłoby te przyczyny przypomnieć.
Źródła inflacji możemy podzielić na krajowe i zagraniczne.
Zagraniczne źródła to problemy z łańcuchami dostaw i szalone wzrosty ceny gazu. Na takie szoki podażowe polityka monetarna nie powinna reagować, tylko je przetrwać, bo one na poziom inflacji wpływają tymczasowo. (…)
Z łańcuchami dostaw sprawa jest jeszcze prostsza, bo mamy już sygnały, że one zaczynają się odkorkowywać. (…)
Ale trzeba mieć dużo pewności, że to właśnie te szoki są przyczyną inflacji. I klarownie to wytłumaczyć uczestnikom życia gospodarczego.
Dzisiejsza inflacja ma jednak źródło nie tylko zagranicą.
Druga część jest w kraju i to są rzeczy związane z pandemią. Z powodu pandemii mieliśmy zupełnie inny kryzys niż ten po 2008 roku, który spowodował niską inflację na dekadę.
Mam wrażenie, że władze monetarne – Narodowy Bank Polski – nie rozpoznały tego, że ten kryzys ma inny charakter, bo przez długi czas słyszeliśmy, że grozi nam deflacja. (…)
My, jako grupa ekspercka Dobrobyt na Pokolenia, na początku mówiliśmy: ciężko w tym momencie ocenić, który z tych dwóch czynników jest istotniejszy, dlatego nie patrzmy jeszcze na inflację. I postulowaliśmy silne wsparcie gospodarki zamiast oszczędzania. Mówiliśmy: inflacja się pojawi, trzeba się na to przygotować, będzie uderzała nierówno, a szczególnie mocno w najsłabiej zarabiających. Tego zrozumienia po stronie władzy monetarnej nie było.
A jednak z kryzysu udało się wyjść, spadek PKB był krótkotrwały.
To, co zrobił NBP i co pomogło w szybkim wychodzeniu z kryzysu to dwa działania: niskie stopy procentowe i rolowanie długów rządowych, czyli wykupywanie obligacji na rynku wtórnym (tzw. luzowanie ilościowe), żeby wspierać rządowe programy pomocowe. (…)
Tarcze antykryzysowe się skończyły, skończył się też kryzys. Do połowy 2021 roku inflacja wyglądała na niegroźną. Co się stało w ostatnim półroczu?
Rozkręciła się spirala oczekiwań. Obserwujemy wysokie odczyty inflacji i widzimy, że ona wciąż rośnie. W tej sytuacji zaczynamy tej inflacji oczekiwać. Mechanizm oczekiwań może sprawić, że inflacja sama z siebie zacznie rosnąć, nawet kiedy te wszystkie czynniki, o których już mówiłem, przeminą. Możemy mieć zdrową gospodarkę z dobrze wyrównanym popytem i podażą, w której inflacja wciąż rośnie dlatego, że my wciąż oczekujemy takiej rosnącej inflacji.
Czyli konsumenci mogą wpłynąć na poziom inflacji?
Gdy widzi się, że inflacja wzrosła, można zareagować na dwa sposoby. Można uznać, że trzeba poczekać i odłożyć zakup pralki, samochodu, zrobić remont pół roku, rok później. Wtedy obniża się popyt. Takie zachowanie sprawia, że inflacja spadnie.
Drugi mechanizm jest taki: skoro inflacja rośnie i spodziewamy się, że dalej będzie rosła, decydujemy się, żeby już teraz wziąć kredyt, kupić mieszkanie, pralkę. Przyspieszamy decyzje zakupowe, więc zwiększamy popyt. A skoro zwiększamy popyt, to firmy wiedzą, że mogą spokojnie podnosić ceny, bo towar i tak się rozejdzie. Obawiam się, że w tej chwili obserwujemy ten drugi mechanizm. (…)
Ja dlatego bardzo apeluję do banku centralnego, by pochylił się nad oczekiwaniami inflacyjnymi. Trzeba je lepiej liczyć, analizować i prezentować. Ja mogę mówić o poszlakach, bo nie mam dowodów, że oczekiwania rosną. Ale poszlaki są. Pierwsza jest taka, że średnia oczekiwań, np. procent firm, które za rok oczekują wzrostów cen, jest rekordowy. (…) Druga rzecz jest taka, że oczekiwania się rozjeżdżają — co innego mówią analitycy, co innego firmy, co innego gospodarstwa domowe. Ostatnie badania pokazują, że to wyraźny symptom rosnących oczekiwań. (…)
Mówimy o XXI wieku, ale żeby znaleźć czas, w którym wysoka inflacja utrzymywała się latami trzeba by się cofnąć jeszcze głębiej. Wrócimy do stabilizacji ostatnich dwóch dekad czy nadchodzą nowe lata 70., gdy globalny wskaźnik inflacji przekroczył 10 proc.?
Główną przyczyną utrwalenia się wysokiej inflacji w latach 70. był wzrost cen ropy. Ale taki wzrost cen ropy w podobnej skali powtórzył się całkiem niedawno: w 2008 baryłka ropy kosztowała około 180 dolarów, potem w 2011 – 140, dziś – 80. I te wzrosty w latach dwutysięcznych w żaden sposób nie przełożyły się na inflację. (…)
Nie jest więc tak, że wysokie ceny ropy czy innych surowców automatycznie oznaczają hiperinflację. (…)
W Polsce mamy traumę z lat 90., gdy inflacja była ogromna, a bezrobocie trudne do opanowania aż do połowy pierwszej dekady lat dwutysięcznych. Na czym polega ten mechanizm, że wysoka inflacja to niebezpieczeństwo wysokiego bezrobocia?
Jak wiemy, podstawowym narzędziem walki z inflacją są stopy procentowe. Jeśli popyt nadmiernie rośnie, trzeba go zdusić, by wyrównać relacje między popytem i podażą. Podwyższając koszt kredytu, bank centralny obniża popyt w gospodarce. Problem w tym, że gospodarka to nie jest maszyna hydrauliczna, w której przestawia się wajchy i wszystko reaguje natychmiast. To bardzo skomplikowany system naczyń połączonych, mamy do czynienia z ludźmi, którzy podejmują decyzje, a nie z maszynami.
Z jednej strony ryzyko jest takie, że jeśli podwyżki stóp procentowych będą zbyt szybkie i zbyt ostre, to popyt zdusi się zbyt mocno. (…)
Z drugiej strony możemy podnosić stopy wolniej i łagodniej. Wtedy jest drugie ryzyko, że nie uda się zasygnalizować gospodarce, że jesteśmy zdeterminowani, żeby inflację zdusić. W ten sposób oczekiwania mogą się nie zmienić, a stopy nie będą miały zamierzonego efektu – inflacja nie zareaguje.
Jak w tym kontekście wygląda obecna ścieżka podwyżek stóp NBP?
W ogóle nie wygląda i to jest problem. Nikt nie wie, jaka ona jest. Dlatego właśnie ciągle wracam do kluczowej sprawy: komunikacji. Chodzi o to, żeby NBP dał poczucie pewności. (…)
NBP ma model prognostyczny, który uparcie od miesięcy pokazuje, że inflacja wprawdzie rośnie, ale za chwilę zacznie spadać. Po pierwsze, ona jednak nie spada. Więc zaufanie do modelu zaczyna być ograniczone. Drugi problem polega na tym, że model zakłada scenariusz, gdzie nie podwyższa się stóp procentowych. Co nie jest właściwym założeniem. Rynek nie oczekuje, że stopy się zatrzymają na dzisiejszym poziomie. (…)
Co teraz? (…)
Są dwa scenariusze: miękkiego lądowania i twardego lądowania.
Twarde polega na tym, że inflację uda się zbić dopiero recesją. Tego scenariusza powinniśmy za wszelką cenę uniknąć. Miękkie lądowanie polega na tym, że oczekiwania inflacyjne będą spadały, a podaż dogoni popyt, który będzie rósł coraz wolniej. To jest pożądany scenariusz. On będzie trudny z tego powodu, że komunikacja NBP była tak zabagniona. W tej chwili ekscytuje nas w debacie to, czy podwyżki stóp procentowych nie były spóźnione. Ja uważam, że nie. Największym błędem 2021 roku była zepsuta komunikacja.
To komunikacja banku centralnego odpowiada za to, żeby oczekiwania inflacyjne obniżyć, ona wspiera też podwyżki stóp. Czyli gdyby podwyżki stóp miały miejsce wcześniej przy tak samo beznadziejnej komunikacji, to bylibyśmy w tym samym miejscu. Bez zmiany komunikacji idziemy na scenariusz twardego lądowania. (…)
Tak zwane tarcze antyinflacyjne tylko dolewają oliwy do ognia. To jest w ogóle błędna nazwa. Tak się inflacji nie zatrzyma. Rząd liczy na to, że przez obniżki podatków pośrednich ten wzrost wyhamuje. I to wyhamowanie wystarczy, żeby ludzie przestali oczekiwać wysokiej inflacji. Ale po tym wyhamowaniu będziemy mieli kolejny wzrost. To jest de facto przesuwanie szczytu inflacyjnego na później.
Czy to znaczy, że np. na koniec 2023 roku ostatecznie będziemy mieli wyższe ceny niż, gdyby tarcz nie było?
Ryzyko jest duże. Zamiast hamować popyt, rząd go nakręca. Lepszym rozwiązaniem jest waloryzować świadczenia, zamiast takich działań na pokaz. Mam jednak coraz mniejszą nadzieję, że z tym rządem i z tym kierownictwem NBP uda się jeszcze zawrócić z tej złej ścieżki.
Teksty takie jak ten powstają dzięki wsparciu naszych patronów. Jeśli nasza misja jest Ci bliska, możesz zostać jednym z nich lub zachęcić do tego znajomych.